Wierzę, że najlepszy polski żużlowiec nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i że jeszcze nieraz upadnie. Upadnie lepiej. Trzymam kciuki, żeby najpierw stanął na nogi.
Wielkim fanem żużla nigdy nie byłem. Zawsze mieszkałem daleko od wrocławskiego Stadionu Olimpijskiego, ale jeśli już, to ciągnęło mnie do Hali Stulecia na mecze koszykarskiego Śląska. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie pojawiłem się na żadnym meczu z udziałem żużlowej Sparty Wrocław. Wiedziałem jednak, kim są Tomasz Gollob, Krzysztof Cegielski i Rune Holta. Uwielbiałem oglądać żużlowe Grand Prix, do którego – ze względu na udział Polaków – ciągnęło mnie bardziej niż do Toure de France czy F1. Bawiło mnie, gdy polscy fani skandowali: „Nie jest Polakiem, on k…rwa nie jest Polakiem!” w kierunku właśnie Rune Holty, który bronił barw naszej reprezentacji.
Najbardziej trzymałem natomiast kciuki za Tomasza Golloba i doskonale pamiętam 2010 rok, kiedy to został indywidualnym mistrzem świata. Zawsze postrzegałem go jako niesamowitego wojownika o cechach wolicjonalnych, których brakowało wówczas chociażby polskim piłkarzom. Był też dla mnie Gollob trochę wariatem, jak większość żużlowców. Nie od razu pojąłem, dlaczego się ścigają i na czym polega piękno tego sportu. Zawsze darzyłem jednak żużlowców ogromnym szacunkiem.
Z tym większą przykrością patrzę na to, co się dzieje teraz z Gollobem. W niedzielne przedpołudnie miał wystartować w Chełmnie w zawodach motocrossowych, ale na treningu uległ poważnemu wypadkowi – doznał urazu kręgosłupa w odcinku piersiowym, doszło też do złamania siódmego kręgu piersiowego i przemieszczenia między szóstym a siódmym kręgiem oraz do uszkodzenia rdzenia kręgowego. Miał również oba płuca stłuczone.
Michael Jordan mówił kiedyś w słynnej reklamie, że bez wszystkich porażek, błędów i upadków nie byłoby jego wszystkich zwycięstw. Wierzę, że Gollob wygra tę trudną bitwę. Cytując innego sportowca, Marka Piotrowskiego: „Wstań i walcz!”.
Fot. Gollobracing.com