Muszę powiedzieć, że nigdy do końca nie rozumiałem fenomenu „Stawki większej niż życie”. Przyznaję, że mając do wyboru ten serial oraz „Czterech pancernych i psa” zawsze wybierałem przygody Hansa Klossa. Niemniej taki wybór nigdy nie był jednoznaczny z jakimś daleko idącym uwielbieniem dla „Stawki…”. Być może za mocno się przyzwyczaiłem do solidnie napisanych fabuł i zdobyczy techniki. Mimo wszystko jestem zawsze w stanie docenić rozmach realizacyjny i rewelacyjne aktorstwo. Żadnej z tych rzeczy nie można powiedzieć o filmie Patryka Vegi „Stawka większa niż śmierć”. Nie podejmuje się streszczenia fabuły tego „dzieła”. Jest to rzecz nie tylko niemożliwa, ale też po prostu bezsensowna. Wystarczy wskazać w jakie kwiatki scenarzysta (o zgrozo jest to twórca „Psów” Władysław Pasikowski) fabułę wyposażył: próba odnalezienia Bursztynowej Komnaty, ukrytej jak się okazuje w nieznanej latarni morskiej, chęć odbudowy Wiecznej Rzeszy pod władzą powracającego zza grobu sekretarza Hitlera Martina Borrman, niestarzejący się bohaterowi, spokojnie żyjący w centrum Europy naziści. A wszystko to wpisane w historię odwiecznej rywalizacji J-23 i Brunnera. Takie nagromadzenie absurdów nie byłoby może tak strasznie rażące, gdyby udało Vega potrafił poprowadzić narrację szybko, w tempie i z dużym dystansem. Zamiast tego niestety z ekranu wieje nudą, tempo jest właściwie zerowe. Nie mówiąc już o dystansie, którego brakuje nawet w scenach potencjalnie komediowych. Całość podana jest w sposób koszmarnie toporny, z nieudaną próbą narzucenia sztucznej dramaturgii. Prowadzi zaś do finału, który jest wręcz wstrząsająco idiotyczny. Wiemy więc jedno – fabuły ciekawej w filmie nie uświadczymy. Może będzie przynajmniej na co popatrzeć? Niestety zdjęcia przypominają bardziej produkcję w stylu W – 11, a efekty specjalne jak to zwykle w polskiej kinematografii wciąż pozostają na poziomie gier komputerowych z lat 90. Jedyne co można jako tako wyróżnić to całkiem niezła muzyka Łukasza Targosza. Fabuła – nie, strona wizualna – nie. Więc może chociaż aktorzy stanęli na wysokości zadania? Tutaj jednak też czeka nas generalne rozczarowanie. Szczególnie duże przynosi toporna, zupełnie pozbawiona emocji kreacja Tomasza Kota, który klasą swojego aktorstwa nie dorasta do pięt Stanisławowi Mikulskiemu. Podobnie jak w przypadku serialu, zdecydowanie lepiej zagrana jest postać Brunnera, którego w młodości kreuje Piotr Adamczyk. Aktor ten po raz kolejny udowadnia z jednej strony swoją znakomitą wszechstronność, z drugiej zaś fakt, że naprawdę leżą mu role Ssmanów, jakby urodził się w takim mundurze. Adamczyk idealnie nawiązuje mimiką i sposobem wypowiedzi do Emila Karewicza, który także prezentuje jak na swój wiek sporo werwy. Niestety poza tą dwójką właściwie jedynie Wojciech Mecwaldowski potrafił jakkolwiek na ekranie zaistnieć. Marnują się Daniel Olbrychski, Adam Woronowicz czy Piotr Głowacki. Z kolei Marta Żmuda-Trzebiatowska odgrywa typową dla siebie histerię, bezbłędnie. Innymi słowy: nie do zniesienia. „Hans Kloss – stawka większa niż śmierć” niczym nie oddaje magii oryginalnego serialu. Zabrakło wyczucia, dobrego podejścia, ciekawego pomysłu. Porażka na całej linii, która w ogóle nie powinna się znaleźć w kinie. Szkoda, bo z kultowego serialu można było zrobić bardzo solidne kino akcji. Tutaj nie ma jednak ani solidności, ani akcji, ani w końcu kina. Maciej Stasierski