Większość nazistów zgładzono lub osądzono jeszcze w trakcie lub tuż po zakończeniu II wojny światowej. Przynajmniej tak uczą nas w podręcznikach do historii. Czy aby na pewno jest to prawda? A może duża część z nich ocalała i założyła bazę na księżyc przez długie dziesięciolecia planując zemstę? Taką wizję przedstawiają fińscy scenarzyści komedii „Iron Sky”. Czy aby na pewno jednak można nazwać ten film komedią? Jedno jest pewne – na „Iron Sky” poszło dużo pieniędzy, co widać w dość monumentalnych, choć w założeniu komediowych scenach akcji. Mój komentarz: za dużo! Najlepiej by było, gdyby na „Iron Sky”, który miał być ostrą satyrą albo chociaż dobrą komedią, nie wydano złamanego grosza. Uniknęlibyśmy straszliwego seansu. Pojawia się pytanie, gdzie przy tworzeniu komedii podziały się dowcipy, humor sytuacyjny czy choćby minimalnie zarysowany element sarkazmu? Z taki poziomem poczucia humoru nie powinno się nawet zabierać za robienie komedii. Podobnie jest z inteligencją, która przydałaby się przy tworzeniu satyry. Jednak i jej zabrakło, co doprowadziło do klęski „Iron Sky” także i na tym polu. Nie jest wszak sztuką wyśmiewanie nazistów, które w filmie wygląda z jednej strony wręcz wyjątkowo prosto, z drugiej absolutnie niesmacznie. Jeszcze gorzej wypada satyryczne przedstawienie współczesnej Ameryki czy generalnie świata demokratycznego, którego uosobieniem ma być pani prezydent wyglądająca jak Sarah Palin i jej szefowa doradców – nimfomanka. Toż to błyskotliwa wizja jak się patrzy. A może należałoby powiedzieć, że wręcz wyjątkowo prostacka, ciężka i siermiężna. Nie lepiej jest z konkluzją tej pożal się Boże opowieści, w której film z nie-wiadomo-czego (komedia? koszmar? żenada? – niepotrzebne skreślić) przeradza się w nieznośnie nudny, a przy tym do bólu poważny film akcji z obowiązkowym happyendem. Czy właśnie tego oczekiwaliśmy od najbardziej zwariowanej, niepoprawnej komedii tego roku? Twórcy „Iron Sky” mogliby się uczyć od Sachy Baron Cohena, jak takie filmy robić. Jeszcze dużo pracy przed nimi. Szkoda najbardziej słynnego aktora filmów klasy „C” Udo Kiera. Reszta zasłużyła na tę krytykę. Jednym słowem – słabizna w najgorszym wydaniu! Maciej Stasierski