„Toni Erdmann” dostarczył mi ogromnej przyjemności. Przez chwilę zastanawiałem się, po co go recenzować, skoro zapewne podobne wrażenia z tego filmu ma sporo widzów. Po pierwsze, warto polecać go innym. Po drugie, poza przyjemnością skłonił mnie też do refleksji.
Coś czuję, że w historii kina jest 5 albo 6 filmowych produkcji, które można by zrecenzować jednym zdaniem: „To jeden z najzabawniejszych i najmądrzejszych filmów w historii kina!”. Odnoszę wrażenie, że „Toni Erdmann” jest jednym z nich i uważam, że można go śmiało postawić w jednym rzędzie z „Annie Hall” Woody’ego Allena i „M.A.S.H.” Roberta Altmana. Dodam, że w moim osobistym rankingu zajmują one bardzo wysokie pozycję.
Czy jest ktoś, komu się ten film nie podobał? Mam nadzieje, że nie. Zwłaszcza, że jego główny bohater, z wyczuciem i po mistrzowsku zagrany przez Petera Simonischka, ma szansę stać się kimś równie ważnym dla historii kina jak archetypiczne postacie, w które niegdyś wcielali się Charlie Chaplin, Buster Keaton i Jacques Tati. Przypomniało mi to, że kino w pewnym sensie narodziło się wraz z narodzinami komedii i wciąż potrafi wywołać w ludziach uśmiech. Jestem ciekaw, jak Toni Erdmann poradziłby sobie w czasach filmów niemych. Coś czuję, że na pewno spisałby się na medal.
Równie wielkim autem tego filmu jest dla nie nieoczywistość i niejednoznaczność jego bohaterów, po których nie wiem, czego się spodziewać. Aktorowi wcielającemu się w tytułową rolę godnie partneruje Sandra Huller. Te postaci, poza nieoczywistością, skrywają w sobie wiele głębi (nawet jeśli czasem ukrytej), a mimo zaskakujących i nieprawdopodobnych sytuacji, jakie mają miejsce w tym filmie, dostrzegam w nim dużą mądrość i psychologiczny realizm (nie ma w nim prostego podziału na dobrych i złych. Twórcy nie poszli na łatwiznę, oczerniając karierowiczkę i pokazując ją tylko w złym świetle). Jaka będzie droga tych bohaterów do katharsis? Czy dzieci są coś winne swoim rodzicom? Czy film może być świetnym wstępem do terapii dla widzów?
Jakże cudownie jest móc analizować filmy, wracać do nich, robić co się mi z nimi podoba, oglądać je od początku do końca, albo odwrotnie lub od środka. Ta wolność w pewnym sensie czyni ze mnie uczestnika przygód Toni Erdmanna i jeszcze bardziej angażuje mnie w tę wspaniałą filmową opowieść. Takie wielokrotne oglądanie filmu może sprawić, że wpiszę jego tematykę w moje aktualne zainteresowania i problemy. Odnoszę wrażenie, że dzięki temu Toni Erdmann mi coś daje, a jego córka śpiewa mi piosenkę. Odbieram to bardzo osobiście.Czyż nie m.in. właśnie na tym polega magia kina?
Parafrazując Zadie Smith, wierzę że w ten sposób Toni Erdmann daje mi swój kostium, żebym mógł po dwudziestym seansie filmu przedstawić argumenty za tym, że jest on… moją żyrafą (podążając tropem Nabokowa).
Tak, w czasie seansu nieco przestroiłem swój mózg, jeszcze bardziej dostrzegając piękno i wyjątkowość tego wspaniałego filmu. Oglądając Toniego Erdmanna, niczym Władimir Nabokow, zauważam i pieszczę detale.
Autor: Michał Hernes