Szekspir zrobiony na nowoczesną modłę budzi we mnie wręcz najgorsze skojarzenia z przeciętnymi filmami i jeszcze gorszymi spektaklami teatralnymi. „Koriolan”, debiut reżyserski wielkiego Ralpha Fiennesa, nie niesie całkowitego ukojenia na moje serce. Niemniej pozwala na obejrzenie chwilami naprawdę znakomitego aktorskiego koncertu. „Koriolan” to sztuka Szekspira, po którą kino jeszcze nigdy nie sięgnęło. Nie sposób nie oprzeć się wrażeniu więc, że na początek warto byłoby chyba spróbować bardziej klasycznego podejścia do tematu. Jednak jestem w stanie zrozumieć Fiennesa, który nie chciał ryzykować częstego w przypadku kina kostiumowego przerostu formy nad treścią. A o treść właśnie tutaj głównie chodzi. Swoją drogą zaskakująco jak na Szekspira uniwersalną, żeby nie powiedzieć chwilami profetyczną. Fiennes za pośrednictwem Szekspira mocno akcentuje problemy demokracji, siłę medialnego spektaklu, w końcu też kwestię swoistego kultu jednostki. Przekaz ten nieco rozmywa się mimo wszystko dość teatralną formą (jednak mówiący wierszem żołnierze na polu bitwy nie wyglądają zbyt wiarygodnie). Najbardziej jednak wyjątkowym brakiem emocji, który jest największym problemem „Koriolana”. Aż dziwne, że Fiennes nie potrafi wykorzystać dużej emocjonalności dialogów do chociaż minimalnej manipulacji widzem. Manipulacji w tym przypadku w znaczeniu pozytywnym. Przez to „Koriolan” najmocniej przeradza się w dramat osobowości. I za to należą się Fiennesowi brawa, gdyż potrafił poprowadzić tak zróżnicowane grono aktorów do wykreowania znakomitych kreacji. Sam zaś stworzył jedną z najlepszych swoich postaci od lat. Jego Koriolan to postać charyzmatyczna, próżna, do ostatniego momentu niemal pozwalająca się ponieść swojemu ego. Fiennes idealnie akcentuje te cechy. Jego najpoważniejszego przeciwnika w jednej z lepszych swoich ról dramatycznych zagrał Gerald Butler. Największą gwiazdą filmu pozostaje jednak wręcz niesłychana Vanessa Redgrave, grająca matkę głównego bohatera. Ona to jest jedyną osobą, która jest w stanie wpłynąć na decyzje Koriolana. Jednak sama pozostaje w konflikcie między miłością do własnego syna, a dobrem ojczyzny. Redgrave, o której z niezrozumiałych względów zapomniano przy rozdaniu nominacji oskarowych w lutym, daje popis swojego największego kunsztu kradnąc każdą scenę. Warto także zwrócić uwagę na wciąż niedocenionego Briana Coxa, który jako Meneniusz Agryppa idealnie personifikuje cechy współczesnych specjalistów od public relations. „Koriolan” to bardziej popis aktorskich umiejętności, niż film w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale choćby dla tego koncertu poprowadzonego przez niezrównaną Vanessę Redgrave warto go obejrzeć. Szekspir na pewno byłby dumny ze jednej z najważniejszych aktorek Albionu. Maciej Stasierski