Królewicz Olch nie zrodził się wcale z baśni, mitów czy też z ballady Goethego. Jest wytworem wyobraźni Kuby Czekaja, który konsekwentnie potrafi przenosić na srebrny ekran swoje wizje – ubrane w bardzo osobliwą, wręcz irytującą estetykę. Gubi jednak przy okazji szczerość, która powinna być esencją treści, przekazywanych – nie wątpię – ze szlachetnych pobudek.
Film otwarcia 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni to część nieoficjalnego dyptyku, tworzonego wespół z zeszłorocznym Baby bump. Choć oba filmy Czekaja łączy próba oddania specyfiki problemów dorastania, reżyser zdecydował się opowiedzieć o jego aspektach – duchowym i fizycznym – osobno. Na pierwszy rzut oka pomysł ten brzmi rozsądnie. Co ciekawe, oba filmy powstawały niemal równocześnie, z czego to Królewicza powinniśmy uznać za rzeczywisty debiut. Zastanawia mnie jednak to twórcze szaleństwo, które skusiło pana Czekaja do nakręcenia dwóch filmów w tym samym czasie – wprawdzie stylistycznie i treściowo są one zbliżone, jednak zamiast sobie pomagać, obciążają się wzajemnie.
Głównym bohaterem jest tym razem nastolatek – oczywiście zbuntowany i zamknięty w sobie, ale przy okazji utalentowany, z dużym potencjałem na naukowca. Jego postać jest osią, wokół której budowana jest historia dysfunkcyjnej rodziny – zdaje się, że największym problem jest w niej nadambitna matka, marząca o zwycięskich konkursach swego synka, lecząca kompleksy sukcesami innych. Do pary oczywiście dołącza ojciec, który tak naprawdę nigdy nie uczestniczył w życiu rodzinnym. Wszyscy tworzą specyficzny trójkąt, z którego każdy próbuje się wyzwolić. Czy nie na tym polega dorastanie?
Niemal dwie godziny upływają nam na agresywnej stylistycznie szarży, która miała na swoim grzbiecie nieść skomplikowaną psychologicznie fabułę. Mimo że nie jesteśmy tutaj tak bombardowani metaforami i efektami specjalnymi, tak jak to było w przypadku Baby Bump, istota filmu nadal wymyka nam się – śliska od nadmiaru taniej baśniowości. Możliwe, że Królewicz Olch należy do tych dzieł, które można kochać lub nie znosić – uznam wtedy, że film ten po prostu nie trafia w moje upodobania, a mimo to szanuję zawartą w nim reżyserską wizję. Obawiam się jednak, że problem tkwi głębiej, a polega na niezdecydowaniu reżysera, co do tego, który film tak naprawdę chciał kręcić. Tegoroczne dzieło pana Czekaja wygląda jak słaba kontynuacja Baby bump, w której nie ma pomysłu na treściwe nawiązanie do poprzednika. W takich przypadkach nie pomogą nawet dobrzy aktorzy. Na pochwałę zasługuje gra Agnieszki Podsiadlik, która w roli neurotycznej matki jest wyjątkowo przekonująca. W chłopaka wcielił się za to syn wrocławskiego aktora Adama Cywki – Stanisław – który może nie wyróżnia się wyjątkowym talentem, lecz rola napisana dla niego też nie pozwoliła mu rozwinąć skrzydeł.
Nie można też przejść obojętnie obok zdjęć, które momentami zachwycają plastycznością – np. w scenie nurkowania w stawie, na którego dnie rosło piękne czerwonolistne drzewo, wzięte jakby z baśni o Małej Syrenie Hansa Christiana Andersena.
Królewicz Olch to film autorski, zdaje się bardzo osobisty. Patrzymy na problemy relacji rodzinnych, nastoletnie zagubienie i potrzebę wolności – oczami Kuby Czekaja. Niewątpliwie ma on wypracowany styl i płodną wyobraźnię, które pozwalają mu mówić o ważnych dla niego sprawach w niezwykle jaskrawy, wręcz dziwny sposób. Jednak aby mówić, musimy widzieć w jakim języku i do kogo się zwracamy. W jednym z wywiadów reżyser przyznał, że hasłem do interpretacji filmu jest śmieć chłopca – narodziny młodzieńca. Tylko w jakim języku to oddał na ekranie?
Katarzyna Aszkiełowicz