Z baśni braci Grimm najczęściej adaptowaną jest ta o Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że tylko w tym roku pojawia się już druga ekranizacja tej wspaniałej opowieści. Niestety filmowi Ruperta Sandersa, w przeciwieństwie do przepysznej niespodzianki jaką była „Śnieżka” z Julią Roberts, do wspaniałości bardzo, ale to bardzo daleko. Film „Królewna Śnieżka i Łowca” jest oczywiście dość luźną impresją na temat oryginalnego opowiadania braci Grimm. Niestety jego podstawowym problemem jest właśnie brak luzu. Rupert Sanders, dotychczas reżyser głównie teledysków i filmów reklamowych, widocznie uznał, że czego nie opowiemy, to się dogra patosem i scenami akcji. Wyszło fatalnie, gdyż do opowiadania było zbyt mało, żeby cały ten przerysowany, pseudo górnolotny ton pomieścić w jednym filmie. Przez to obraz ciągnie się wręcz niemiłosiernie, brakuje mu wyrazistej akcji. Gdyby chociaż sceny dynamiczne zachowywały jakąkolwiek dynamikę. Niestety głównie wieje na nich nudą, a na dokładkę często oparte są na absurdalnych rozwiązaniach fabularnych. Zresztą nie tylko one – różnego rodzaju kwiatków jest w tym filmie więcej. Zamknięta 15 lat w celi Śnieżka nagle umie jeździć na koniu w galopie czy władać bronią. W końcu także potrafi poprowadzić armię do z góry upatrzonego sukcesu, zaznaczając jednak wcześniej z uporem maniaka, że nie mogłaby zabić nawet muchy. Czyż to nie magia? Takie uproszczenia nawet dałoby się jednak przełknąć, gdyby Sanders i jego ekipa scenarzystów potrafiła wykreować ciekawych bohaterów, których losem byśmy się przejmowali. To zadanie udało się fantastycznie przy realizacji „Śnieżki” Tarsema Singha, gdzie każda postać miała swoje pięć minut. Tutaj niestety zawiodło wszystko – scenariusz, dialogi, w końcu chwilami żenująco wręcz grający aktorzy. „Brylowała” w tym szczególnie znana ze „Zmierzchu” i ze swojej, lekko mówiąc, jednostajnej mimiki twarzy Kristen Stewart, która nie potrafiła w żaden sposób zbliżyć się do wykreowania postaci Śnieżki. Zamiast tego zaś walczyła z brakiem charyzmy i umiejętności posługiwania się brytyjskim akcentem. Z tym ostatnim miała też problem Charlize Theron, której kreacja jest absolutnie największym rozczarowaniem filmu. Jak od Stewart wszak ciężko było wymagać czegoś więcej, tak od zdobywczyni Oskara owszem. Można było się spodziewać, że Theron nawet przy nieszczególnie napisanej postaci, będzie w stanie zrobić na ekranie coś więcej niż jak zdarta płyta, bez większego uczucia, za to bardzo, ale to bardzo powoli deklamować kolejne pompatyczne monologi. Kwiatkiem do kożucha okazał się grający brata złej Królowej Sam Spruell, któremu nie pomogły ani fatalnie napisane dialogi, ani wręcz nadekspresyjne aktorstwo, ani w końcu fryzura na wypuszczonego właśnie z więzienia pedofila. Z głównych aktorów obronił się jedynie Chris Hemsworth, który walcząc z irlandzkim akcentem, potrafił jednak nadać postaci Łowcy charyzmy, odwagi i swego rodzaju dziwnego dostojeństwa. Brawo dla niego za udane oderwanie się od wizerunku aż nazbyt szlachetnego Thora. Film Sandersa, poza kreacją Hemswortha, broni się jeszcze od strony wizualnej, choć nie sposób nie zauważyć niektórych, łopatologicznych nieco, nawiązań do trylogii „Władcy Pieścieni” czy serii filmów o „Harrym Potterze”. Niemniej widać całkiem solidne oko do kręcenia ciekawych ujęć i dobre wykorzystanie efektów specjalnych. Niestety jak na ponad 2-godzinny seans jedna dobra rola i kilka solidnych efektów to zdecydowanie za mało. Szczególnie przy tak świetnym materialne wyjściowym, bardzo solidnej ekipie realizacyjne i wręcz wymarzonej obsadzie, nie sposób nie nazwać „Królewny Śnieżki i Łowcy” rozczarowaniem. Zamiast wydawać pieniądze na bilet, może lepiej wypożyczyć z biblioteki baśnie braci Grimm. A jak już bardzo chcemy coś obejrzeć to poczekać na dvd z filmem z Julią Robertsa. Gwarantuję o wiele lepszy seans. Maciej Stasierski