Kryzys gospodarczy, giełda, spekulacje – przez ostatnie trzy i pół roku nauczyliśmy się tych określeń na pamięć i potrafimy nimi bez większego kłopotu operować. Niestety wciąż mają z tym problem filmowcy, który z tak nośnego i bardzo mocnego jak zawirowania na światowych rynkach finansowych tematu nie potrafią sklecić interesującej, trzymającej w napięciu fabuły. Oliver Stone sequelem „Wall Street” poniósł klęskę. Nie lepiej powiodło się twórcom skądinąd Oskarowego dokumentu „Inside Job”. Któż by przypuszczał, że aby stworzyć ciekawy film o kryzysie, do roboty musi się wziąć debiutant. Padło na J.C. Chandora, którego „Margin Call” (w polskim zupełnie kuriozalnym tłumaczeniu „Chciwość”) wszedł właśnie do kin.
W firmie inwestycyjnej rozpoczyna się czas redukcji etatów. Jedną z pierwszych ofiar staje Eric Dale (Stanley Tucci), który zostawia po sobie niedokończoną analizę ryzyka. Kończy ją za niego Peter Sullivan (znany ze „Star Treka” Zachary Quinto). Swoje szokujące wnioski przekazuje szefostwu, które podejmuje bardzo radykalne decyzja. Tak rozpoczyna się noc, po której nastał pierwszy dzień wielkiego kryzysu gospodarczego ostatnich lat…
Film Chandora to znakomite studium upadku świetnie prosperującego dotychczas przedsiębiorstwa, które w wyniku lekkomyślności i chciwości swoich mocodawców doprowadzone zostało na skraj wypłacalności. Chandor nie jest jednak dokumentalistą, choć ma do tego niezłe zacięcie. Widać u niego jednak zdecydowanie mocniej specyficzną iskrę fabularnego reżysera, który kiedy trzeba potrafi podkręcić napięcie, kiedy trzeba je stonować. W „Margin Call” tonuje je chwilami wręcz zbyt mocno, przez co film wydaje się być w kilku momentach nieco przydługi. Niemniej na ratunek Chandora-reżysera w każdym niemal momencie przychodzi Chandor-scenarzysta. Skrypt inspirowany prawdziwymi wydarzeniami aż roi się od fachowych, niewiele mówiących określeń. Nie przestaje być przy tym na szczęście niezwykle inteligentną rozgrywką osobowości, które stają naprzeciw siebie w obliczu najgorszego kryzysu. „Margin Call” prawie nigdy nie traci dynamiki dzięki rewelacyjnie napisanym dialogom. To zdecydowanie największa zasługa Chandora.
Niemniej nic by z tych dialogów nie wyszło, gdyby nie niekiedy oskarowo grająca obsada. W historii nie ma ani jednego wybijającego się na czoło bohatera. Są jednak bardzo różne osobowości, które muszą w jakiś sposób ustosunkować się do zastanej sytuacji. Mamy więc Petera w bardzo dobrej, subtelnej kreacji Zacharego Quinto, który po odkryciu danych właściwie powinien czuć się swego rodzaju zwycięzcą. Nigdy jednak się nim nie poczuje, gdyż wie na jak wiele żyć jego poczynania będą miały wpływ. Mamy Sama Rogersa, szefa Petera (w tej roli najlepszy od lat Kevin Spacey – kreacja na miarę nominacji do Oskara), którego szefowie stawiają w fatalnej sytuacji – musi przykryć tę aferę sprzedając wszystko i przez to narazić los wielu pracowników na szwank. Mamy też Willa Emersona (w tej roli kolejny oskarowy kandydat Paul Bettany), który jest chyba najbardziej tajemniczą postacią. Na początku wydaje się być typowym lizusem, potem staje lojalnie za Sam, by w końcu wyznać nam, że cały ten świat jest przesiąknięty cynizmem i w sumie niewiele można na to poradzić, więc lepiej zarabiać przy tym pieniądze. Mamy w końcu Johna Tulda, którego ze znaną sobie brawurą zagrał dawno niewidziany na dużym ekranie Jeremy Irons. John to typowy kapitalista, wyzyskiwacz, człowiek pozbawiony zasad, bezwzględny – Irons idealnie sprawdza się w tej roli dzięki swojej porażającej charyzmie. Poza wskazanymi swoje role dobrze ogrywają także Tucci, Demi Moore czy Penn Badgley. Jedynie Simon Baker pozostaje dość bezbarwny w negatywnej roli cynicznego dyrektora.
Debiut J.C. Chandora to jedno z większych tegorocznych odkryć. Zaskakuje dojrzałość tego pozbawionego możliwości popisywania się filmu. Chandor stawia na prostą, bardzo dobrze sprawdzającą się tutaj narrację opartą na dialogach. Ma też do pomocy gwiazdorską obsadę, która ani na moment nie przeszkadza w dotarciu do celu. Bardzo solidne kino!
Maciej Stasierski