Melancholia. To nazwa miejsca, które było poprzednikiem Menu Motto (niezbadane są ścieżki umysłu, które postanowiły dać lokalowi gastronomicznemu takie miano). I tak jak smutno brzmiała Melancholia, tak smutno też wyglądała. Ze względu na lokalizację niewiele osób o niej wiedziało, a jeszcze mniej – odwiedziło jej progi. Czy w takim razie nowo powstałe Menu Motto ma szansę odczarować urok i sprawić, że wycieczka na Hubską będzie dobrym pomysłem?
Z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że nad Menu Motto czuwa zwyciężczyni drugiej edycji programu MasterChef – Beata Śniechowska. Myślę jednak, że to już najwyższy czas, żeby przestała być kojarzona z telewizyjnym show, a zaczęła z tym, co jest dla niej najważniejsze: gotowaniem, doświadczeniem, ogromną pasją i zaangażowaniem. Perfekcyjna w działaniu, zaraża energią i sprawia, że w Menu Motto każdy czuje się najważniejszym gościem dnia. Zwraca uwagę na detale dań, które opuszczają kuchnię, a jej opowieści o wykorzystanych technikach przygotowania i składnikach są jak powieść z wartką akcją.
Szefem kuchni Menu Motto jest Piotr Grzyb i to on, wspólnie z Beatą, stoi za daniami, które można zamówić. Karta jest krótka. Nie ma tu miejsca na zapchajdziury i bezpieczne pozycje w karcie, nie ma żadnych zbędnych elementów. Jest za to spójna myśl przewodnia: karmimy po polsku, ale nie idziemy w banały. Stąd pięć przystawek, pięć dań głównych, dwie zupy i trzy desery – tylko tyle i aż tyle. Niech nie zwiedzie Was liczba, w tej karcie naprawdę dużo się dzieje. Pierożki z ogonem wołowym, emulsją szczypiorkową i szalotkami (24 zł) to mój faworyt wśród przystawek – danie naładowane smakiem umami, cieszy kubki smakowe przy każdym kęsie. Cienkie i elastyczne ciasto jest bardzo dobrym tłem dla bohatera tego dania, czyli miękkich ogonów wołowych. Równie mocnym elementem karty jest tatar. Świeża, dobrej jakości wołowina ma tradycyjne, polskie dodatki. Jednak jest jeden niepozorny składnik, który sprawia, że ma się ochotę oblizać talerz. Razem z tatarem na talerzu pojawia się niewielki słoiczek z galaretką z gęsich podrobów. Nie jem galaretek na słono, bo zwykle przerażają mnie konsystencją i smakiem (a raczej jego brakiem). Tej galaretce miałam ochotę wyznać płomienne uczucia.
Dania główne w Menu Motto to nadal w przeważającej większości polska klasyka – kaczka z szarymi kluskami i marynowaną gruszką (40 zł), dorsz z budyniem z białych warzyw (41 zł) albo ukłon w stronę miłośników schabowego – długo gotowany schab z sałatką ziemniaczaną i koprem włoskim (30 zł), jednak idąc mięsnym tropem, spróbowałam steka tomahawk w towarzystwie kimchi i masła z palonym sianem (82 zł). Mięsożercy będą zadowoleni. Piękna, sezonowana, o marmurkowym wzorze, wołowina, podawana jest do stolika na żeliwnym, rozgrzanym kamieniu, dzięki czemu sami sprawdzamy stopień wysmażenia steka i zdejmujemy go z płyty w wybranym przez siebie momencie. Niech się jednak nie martwią wegetarianie, roślinna dania pojawiają się i wśród przystawek, i dań głównych.
Jeśli w tym miejscu nie odpinamy jeszcze guzika w spodniach i możemy złapać oddech, to warto skusić się na deser. Mówię to jako osoba, która umiarkowanie lubi słodycze. Ze wszystkich łakoci najbardziej lubię boczek, ale desery w Menu Motto to coś, co nawet mnie przekonuje. Beza z musem z mango i marakui oraz wasabi to delikatna, lekka propozycja, nie za słodka i dobrze zbalansowana. Bardzo ciekawa jest dekonstrukcja sernika w towarzystwie lodów z hibiskusa. Desery zaskakują smakiem i cieszą oko wyglądem.
Wystrój nie pozostawia złudzeń – nikt nie poczuje tu już przypływu melancholii. Jest nowocześnie, ale jednocześnie przytulnie, z dużą ilością drewna, zieleni i roślin, a także czerni. Czarna ściana o intrygującej strukturze, na której mieści się nazwa lokalu, od razu przyciąga wzrok.
Pytanie postawione we wstępie wydaje się być pytaniem retorycznym, do Menu Motto zdecydowanie warto przyjść i przekonać się na własnej skórze, że Beata Śniechowska razem z całym zespołem tworzą miejsce na wysokim poziomie. Bezpretensjonalne, ale eleganckie, przytulne i przede wszystkim – smaczne.