Pomysł był wręcz karkołomny – obsadzenie zawodowego kulturysty Kima Kolda w skromnym dramacie o toksycznej relacji matki z synem. Zaskoczony i usatysfakcjonowany donoszę jednak, że pomysł się udał i „Misiaczek” Mads Matthiesena to propozycja naprawdę znakomita. Dennis (w tej roli Kold) jest profesjonalnym kulturystą. Jego matka (kapitalna Elesebth Steentoft) jest typem manipulatorki, która wykorzystuje słabości syna na swoją korzyść. Przez to ten czuje się niekomfortowo w towarzystwie kobiet. Postanawia jednak zmienić swoje życie i za radą wuja wyrusza do Tajlandii, żeby tam znaleźć żonę. Nie wiem na ile wiarygodny jest obraz sexturystyki przedstawiony przez Matthiesena. Niemniej jeśli jest chociaż bliski prawdzie, to świadczy o tym, że zjawisko jest w istocie dziwne i kontrowersyjne, a co najbardziej szokujące wydaje się, że z perspektywy Tajów zupełnie normalne. Jednak to nie ten element historii jest w „Misiaczku” najważniejszy. Najlepiej udało się Matthiesenowi pokazanie relacji między matką a synem. Wnioski do których dochodzi nie są szalenie odkrywcze. Film raczej mocno operuje schematem. Matka każdym gestem stara się ukierunkowywać postawę i zachowanie syna na jedynie słuszną drogę. Ten zaś poddaje się temu, ale do czasu – dopóki nie pozna idealnej dziewczyny, właścicielki siłowni. Matthiesen opowiada tę historię z klasą i choć scenariusz nie jest pozbawiony schematów, film wciąga, a chwilami naprawdę emocjonalnie angażuje. Olbrzymia w tym zasługa idealnie obsadzonego Kolda, którego niewielki wachlarz środków aktorskich, działa tylko na korzyść. Dzięki temu jego postać zostaje ukształtowana w sposób subtelny, a dużymi momentami rozczulający. Z kolei Steentoft, w swojej brawurowej kreacji, stanowi idealny kontrapunkt dla ciepłego, naiwnego Kolda. Głównie dla tej pary aktorów warto obejrzeć „Misiaczka”, film może niezbyt oryginalny, acz przeuroczy, chwilami zabawny, w innych momentach smutny. Brawa! Maciej Stasierski