Połączmy napady na bank, strzelaniny i pościgi, a otrzymamy przepis na letni, amerykański blockbuster. Jednak co, jeśli głównymi rabusiami są starsi panowie, pracujący w upadającej fabryce, których lata świetności minęły dekady temu? Jakimi motywacjami mogli się kierować, aby podjąć się tak heroicznego, a może wręcz idiotycznego czynu?
„W starym, dobrym stylu” jest remake’m identycznie zatytułowanego amerykańskiego dzieła z 1979 r. Film lekko traktuje problem zmarginalizowania osób starszych, ale można mu to wybaczyć, ponieważ jest komedią.
Willie, Joe i Albert (Freeman, Caine, Arkin) to trio staruszków, którzy po ciężkim dniu pracy lubią zjeść kawałek ciasta, zagrać w petankę, a wieczorem obejrzeć kolejny odcinek reality show spod znaku “Rolnik szuka żony”. Nietrudno zauważyć, że role dobrano dokładnie pod ich aktorskie predyspozycje. Ze starej gwardii, na ekranie ujrzymy jeszcze Christopera Lloyda (sławny „Powrót do przyszłości”), który pełni rolę – w mojej opinii niepotrzebnego – comic reliefu.
Mimo wielu przeciwności losu, jak choroby czy poczucie samotności, bohaterowie konsekwentnie dążą do emerytury, z nadzieją na godne egzystowanie w ostatnich latach wędrówki po świecie. Bezduszność firmy, w której są zatrudnieni oraz banku zajmującego się ich finansami jest bodźcem, dzięki któremu postanawiają zorganizować napad.
Tak zaczyna się heist movie. Przygotowania do akcji życia są najzabawniejszym fragmentem filmu. Bohaterowie muszą przeniknąć do społeczności przestępczej, aby zdobyć wskazówki. Muszą oswoić się z obsługą broni palnej, poznać plan budynku banku oraz zapewnić sobie alibi. Aby zdobyć doświadczenie okradają miejscową wielobranżową sieciówkę. Robią to tak nieudolnie, że dochodzi do pościgu, choć z „Szybkimi i wściekłymi” nie ma to nic wspólnego.
Niestety twist, którego należy się spodziewać po takim filmie, nie jest większy, niż bączek zrobiony wózkiem inwalidzkim. Mimo to Theodore Melfi, który jest odpowiedzialny za scenariusz (a reżyserował już takie filmy jak „Mów mi Vincent” czy „Ukryte działania”), stworzył fabułę całkiem zabawną, która dobrze nada się na seans, gdy pogoda za oknem będzie przygnębiająca.
Zach Braff, szczycący się większym dorobkiem aktorskim, aniżeli reżyserskim, tworzy komedię z przesłaniem. Jest ono mocno eksponowane, a nawet wyrażone słowami jednego z drugoplanowych aktorów, który mówi, że obowiązkiem społeczeństwa jest dbanie o starszych obywateli. Ciężko się z nim nie zgodzić. Film mógłby stać się ostrzejszą krytyką podejścia młodego pokolenia do doświadczonych życiem ludzi. Jednak zamiast tego, pozostaje hollywoodzko bezpieczny.
6/10