Wszystko zaczęło się od lekcji języka polskiego w liceum, na której omawialiśmy „Proces” Franza Kafki. Jako ciekawostkę moja pani polonistka (i, nota bene, wychowawczyni) powiedziała, że odpowiednikiem dzieła niemieckojęzycznego pisarza był w Polsce „Urząd” Tadeusza Brezy.
Od razu zapragnąłem go przeczytać, myśląc, że wywrze na mnie równie pozytywne wrażenie, co Kafka. Ten entuzjazm sprawił, że na nieszczęście przestałem słuchać pani polonistki, która o książce Brezy powiedziała zapewne: „uważajcie, to najnudniejsza powieść na świecie”.
Około dwóch lat później, niczego nieświadomy, znalazłem „Urząd” na stoisku z używanymi książkami w holu Dworca PKP. Moja ochota przeczytania książki Brezy odrodziła się. Bez wahania ją kupiłem i poszedłem podekscytowany do domu. Po kilku dniach postanowiłem się w końcu za nią zabrać.
Początek w porządku. Zarysowanie akcji. Główny bohater (i jednocześnie narrator) jedzie do Rzymu w imieniu swojego ojca, adwokata kurialnego. Ma załatwić dla niego pewną sprawę – musi dopilnować, aby Watykan rozstrzygnął jego spór z miejscowym duchownym. Urząd bierze sprawę w swoje ręce.
Akcja zwolniła. Nic się dalej nie działo. Byłem trochę znudzony, ale postanowiłem, że wytrzymam. Do końca lektury liczyłem, że polski Kafka mnie czymś zaskoczy. Nic bardziej mylnego, bo to rzeczywiście najnudniejsza powieść na świecie.
Przede wszystkim brak w niej niepokoju, który znajdujemy u Kafki, brak absurdu, niespodziewanych wydarzeń. Jedyną rzecz, która jest niezrozumiała (niepokojąca) dla bohatera i czytelnika, to sposób działania watykańskiego urzędu. Reszta, czyli świat, w którym żyje główna postać, jest prosta, przewidywalna. U Kafki intryguje oniryzm, u Brezy nudzi realizm.
W „Urzędzie” nie ma zwrotów akcji – raz bohaterowi idzie lepiej, raz gorzej. Co jakiś czas odwiedza ważnych watykańskich urzędników, którzy mówią mu raz tak („no, znałem pana ojca, wszystko będzie dobrze, uda się rozwiązać sprawę”), raz siak („przykro mi, chłopcze”). Tak wygląda cała książka.
Oprócz tego znużenie pogłębiają fragmenty o spędzaniu czasu wolnego przez bohatera. Zwiedza on sobie Rzym, skrupulatnie wyliczając jego atrakcje turystyczne.
To najnudniejsza powieść na świecie, musicie mi uwierzyć (możecie też zaryzykować i ją przeczytać; ale ostrzegam – później będziecie żałować, że mi nie zaufaliście, ha ha ha!). Breza, według mnie, nie umiał odpowiednio sprzedać „Urzędu”. Wszyscy wiemy, że urzędy w prawdziwym życiu są nudne, a ten opisany realistycznie w książce jest nudny do kwadratu.
PS. Bardzo polecam za to „Proces” i „Zamek” Kafki. Naprawdę niezwykłe książki dla kogoś, kto lubi oniryczny klimat, niepokojący, smutny, zamglony świat i próbującego się w nim odnaleźć bohatera.
Paweł Wojciechowski