Po trzeciej, fatalnej części miałem wielką nadzieję, że seria o przygodach Spider-Mana nigdy na ekrany nie powróci. Przejadły się już coraz mniej interesujące pomysły Sama Raimiego, coraz nudniejsze aktorstwo Tobeya Maguire’a i Kirsten Dunst, w końcu coraz słabsi przeciwnicy głównego bohatera. Wydawało się, że Spider-Man swój żywot ekranowy zakończył więc w 2007 roku. Nic jednak bardziej mylnego. Marvel Studios, na fali ostatnich wielkich sukcesów komercyjnych (o artystycznych można w tym miejscu raczej zapomnieć), zdecydowało o odświeżeniu postaci Człowieka-Pająka w zupełnie nowej serii filmów. I jak bardzo byłem przeciwny w ogóle dotykaniu tego tematu, tak teraz nie bez satysfakcji przyznaję, że pomyliłem się. „Niesamowity Spider-Man” jest nareszcie naprawdę niesamowity! Nie miejcie wątpliwości – wiele nowego fabularnie w tej pierwszej części nowej trylogii nas nie czeka. Jak bardzo jednak wszystkie elementy zostały poprawione, tego się na pewno nie spodziewaliście. Wydawało się, że kuriozalność pomysłu powrotu do postaci Spider-Mana, podkreśliła tylko decyzja o posadzeniu na krześle reżyserskim Marca Webba, dotychczas znanego jedynie z rewelacyjnych „500 dni miłości”, prostej komedii romantycznej. Gdzie takiemu do kina wysokobudżetowego, pełnego efektów specjalnych i scen akcji?! Webb tymczasem okazał się bardziej niż idealny. Nie dość, że udało mu się wizualnie odświeżyć historię, tak mocno naznaczoną stylem Sama Raimiego, to jeszcze fabularnie potrafił udźwignąć mocny materiał. Webb postarał się o zbalansowanie scen dynamicznych ze sekwencjami spokojnymi. Dzięki temu film przy bardzo dobrym, żwawym tempie nie wpada w koleiny chaosu. Przeciwnie ogląda się go z niezwykłą przyjemnością, rozkoszując się niektórymi wspaniałymi ujęciami scen akcji. Największa zasługą Webba i jego scenarzystów, jest jednak to, że po raz pierwszy w filmie o przygodach Spider-Mana udało się ogarnąć olbrzymią liczbę bohaterów bez utraty ich mocnego charakterologicznego rysu. Reżyser potrafił stworzyć każdemu z aktorów warunki do uwiarygodnienia swojej postaci, zbudowanie jej z krwi i kości, co bez wątpienia pozwala nam na większe zaangażowanie się w ich losy. Olbrzymia w tym zasługa także idealnych wyborów obsadowych, których dokonał, zupełnie odmieniając niektóre postaci, inne zaś odświeżając. Andrew Garfield pozwala zapomnieć o znudzonej twarzy Tobeya Maguire. Taki Spider-Man, nieśmiały, a jednocześnie odważny i dowcipny o wiele lepiej pasuje do nowego stylu zaproponowanego przez Webba – połączenia luzu, humoru z elementami nieprzerysowanego patosu. Garfieldowi świetnie partneruje bezbłędna Emma Stone. Jej brawurowa kreacja jako Gwen to kolejny dowód, że ta dziewczyna potrafi wszystko. Jedynym małym zgrzytem pozostaje przeciwnik Człowieka-Pająka. Rozczarowuje nie tyle wyśmienite aktorstwo Rhysa Ifansa, co wizerunek stworzony przez ekspertów od efektów specjalnych, który pozostaje niezachwycający, raczej rozczarowujący prostotą wykonania. Na drugim planie brylują Martin Sheen jako wujek Ben, Sally Field grająca jego żonę May i wciąż niedoceniany w kinie Dennis Leary w roli komisarza policji. Znakomicie byłoby, gdyby „Niesamowity Spider-Man” stał się początkiem nowej trylogii o Człowieku-Pająku. Mogłaby ona okazać się swego rodzaju odbiciem od dna, zupełnie jak trylogia Christophera Nolana o Batmanie. Oby Webb i Garfield stali się takim marvelowskim Nolanem, gdyż po rozczarowujących na całej linii „Avengersach” ta wytwórnia bardzo tego potrzebuje! Maciej Stasierski