Festiwal Sundance, stworzony przed wieloma laty przez wielkiego amerykańskiego gwiazdora Roberta Redforda, szybko stał się jednym z najważniejszych wydarzeń filmowych w USA, a na pewno najważniejszym wydarzeniem dla filmowców niezależnych w tamtym rejonie świata. W tym roku do konkursu głównego zakwalifikowano najnowszy film opromienionego sukcesem świetnego „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha – „Nieulotne” z Jakubem Gierszałem w roli głównej. Polska i zagraniczna prasa film określiła „sensacją”, a sundance’owe jury nagrodziło Macieja Englerta nagrodą za zdjęcie. Po obejrzeniu pytam się, skąd te wszystkie zachwyty?! Borcuch opowiada (czyżby?) historię dwójki młodych ludzi – Michała (Jakub Gierszał w roli o trzy klasy gorszej niż ta w „Sali samobójców”) i Kariny (znana z „Bejbi blues” Magdalena Berus) – którzy poznają się podczas pobytu w Hiszpanii. Wywiązuje się między nimi pierwsze młodzieńcze uczucie, testem dla którego będzie powrót do Polski oraz tajemnica, którą ukrywa Michał. Początek „Nieulotnego” wyglądał jeszcze całkiem intrygująco. Borcuch co prawda od samego startu zaproponował bardzo ślamazarne tempo opowieści, niemniej udało mu się widza w minimalnym stopniu zainteresować. Potem jednak fatalny brak dynamiki i energii wziął górę nad fabułą i bohaterami. Co nie oznacza jednak, że gdyby tempo narracji było szybsze, „Nieulotne” oglądałoby się lepiej – co to, to nie! Problem tego leży bowiem nie tylko w braku jakiejkolwiek dynamiki, ale też w braku interesującej fabuły i bohaterów, których losami moglibyśmy się zainteresować. Nie dość, że fabularnie film Borcucha pozostaje zbiorem fatalnych klisz, to widać w nim jeszcze swoisty brak zaangażowania emocjonalnego reżysera. „Nielulotne” ogląda się jakby z dystansu, który wprowadza sam Borcuch. Co jeszcze bardziej rozczarowujące, ten dystans połączony został w kompletnym wypraniem filmu z emocji, czy to pozytywnych, czy negatywnych. Przez to jeśli już czegoś życzymy bohaterom, to chyba tylko tego, żeby jak najszybciej zniknęli z ekranu. Ciężko w tym przypadku mówić o jakimkolwiek aktorstwie. Gierszał jest absolutnym cieniem samego siebie, ale też na jego usprawiedliwienie nie ma kompletnie nic ciekawego do zagrania. Trudno wszak uznać za przejaw umiejętności aktorskich biegłość w posługiwaniu się językiem hiszpańskim. Berus, odkryta przez Katarzynę Rosłaniec, jest o wiele lepsza, ale też jej bohaterka, choć oparta na wielu fabularnych absurdach, jest o wiele bardziej interesująca. Inni aktorzy? Nie wiem co w tym filmie robią, a właściwie czego nie robią Andrzej Chyra, Joanna Kulig czy znana z filmów Pedro Almodovara Angela Molina. Jedno jest pewne – nie grają! Co z tego, że zdjęcia Macieja Englerta rzeczywiście są bardzo ładne i wysmakowane? Co z tego, że muzyka Daniela Blooma jest może nawet ciekawsza niż we „Wszystko co kocham”? W tym tkwi problem „Nieulotnego”, że nic z tego nie wynika. Nie może wynikać, kiedy filmowi brak wiarygodnej fabuły, dobrze skonstruowanych postaci, mocnego aktorstwa, czy solidnie poprowadzonej narracji – słowem brak wszystkiego!!! Miała być wielka sensacja, jest wielkie rozczarowanie. Jacek Borcuch po latach tłustych, wielkim powrocie filmem „Wszystko co kocham”, zaserwował nam coś co łatwo można nazwać przerostem formy nad treścią. Choć, kto wie, czy nawet na takie miano „Nieulotne” zasługują. Wszak, żeby formą przerosła treść musi…zaistnieć element treści. Element, którego w tym filmie ciężko uświadczyć. FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA NOWE HORYZONTY Maciej Stasierski