Obrodziło sequelami i remake’ami w tym sezonie wakacyjnym. Obok spodziewanych sukcesów w Batmana czy Spidermana, najmniej oczekiwanie świetną propozycją tego lata okazują się być „Niezniszczalni 2” – druga część eksperymentu Sylvestra Stallone, w którym na ekranie zebrał wszystkich największych twardzieli współczesnego, a może już bardziej minionego kina. Wszak Schwarzenegger, Lundgren, Norris czy sam Stallone święcili największe triumfy w latach 80. i 90.. W „Niezniszczalnych” znaleźli jednak bardzo przyjemną synekurę, która tylko im służy. Tym razem reżyseruje Simon West, co daje się odczuć szczególnie w sekwencjach dynamicznych, które bardziej niż mocno szwankowały w pierwszej części. Historia jest iście prosta – zadanie nie zostaje wykonane, bo nieznany nikomu z naszych bohaterów gość (Jean-Claude Van Damme) postanawia przeszkodzić. A przy okazji zabija jednego z członków zgranej drużyny. Rozwiązanie problemu może być tylko jedno – naprawienie błędu i zemsta za śmierć przyjaciela. A w tle pojawia się zagrożenie ładu atomowego świata. Konstrukcja prosta jak drut, a udało się z niej wycisnąć wręcz więcej niż można było. Mamy więc tutaj kawałem solidnie zainscenizowanej akcji, ulubionych aktorów bawiących się rolami na ekranie i całą masę odniesień do klasyki, którą przecież wszyscy nasi bohaterowie tworzyli. One-linery się sypią na lewo i prawo, akcja trzyma w napięciu – czegóż chcieć więcej od kina klasy „b”? Oczywiście dla kogoś, kto nie wyczuje tej bardzo wątpliwej chwilami konwencji, seans „Niezniszczalnych 2” będzie męczarnią nie do opisania. Polecam więc na jakiś czas wyłączyć działanie szarych komórek, przypomnieć sobie dokonania tych aktorów z przeszłości. Wtedy oglądając Chucka Norrisa opowiadającego żart o kobrze albo Dolpha Lundgrena o chińszczyźnie, będziecie się śmiać do rozpuku. A sceny dynamiczne przysporzą Wam dużo dobrej zabawy. Maciej Stasierski