Oglądając pierwsze minuty ‘Nocy w muzeum’ doznałem strasznego uczucia, poczułem się stary i zgryźliwy. Jak to możliwe, ze przestały mnie śmieszyć żarty dotyczące poślizgnięcia się na skórce od banana? Nie to było jednak najgorsze, miałem nieodparte przeczucie ze przez cale 104 minuty będę zmuszony do ‘delektowania się’ tego typu humorem. Całe szczęście byłem w błędzie.
Larry Daley (Ben Stiller) – życiowy nieudacznik i rozwodnik stara się o nowa prace, aby moc dalej utrzymywać stały kontakt z synem. Sytuacja zmusza go do przyjęcia jedynej, dostępnej pracy – stróża nocnego w największym, nowojorskim muzeum historycznym. Z pozoru nudne i niewymagające zajęcie okazuje się istna szkoła przetrwania, co spowodowane jest budzącymi się wieczorem do życia eksponatami, które nie zawsze są przyjaźnie nastawione. Larry ucieka się do wielu forteli i przechodzi niesamowite perypetie, aby zachować lad i harmonie w pilnowanym przez niego obiekcie.
Film można podzielić na dwie fazy. Wprowadzenie do historii i jej początkowy etap idealnie nadaje się na sielska bajeczkę dla dzieci, to tu właśnie występuje w sporej ilości wspomniany przeze mnie ‘bananowy’ humor. Druga cześć przygód Larry’ego serwuje nam za to liczne odwołania do kinowych klasyków takich jak ‘Scarface’, ‘King Kong’ czy ‘Armageddon’. Zarówno dzieci jak i nieco bardziej dojrzali widzowie powinni poczuć się usatysfakcjonowani różnorodnością humoru podanego nam przez rezysera – Shawn’a Levy’ego. Zazwyczaj chęć dogodzenia wszystkim sprowadza się do katastrofalnych skutków, tym razem jednak amerykańskiemu twórcy udała się ta sztuka i za to należą mu się wielkie brawa.
Film rozkręca się z minuty na minuty, a poziom i częstotliwość dobrych żartów rosną w zadziwiającym tempie, lecz to nie jedyna zaleta ‘Nocy w muzeum’. Należy również wspomnieć o niewątpliwym przesłaniu edukacyjnym jakie niesie ten obraz. W dobie komputeryzacji warto przypominać młodym ludziom o atrakcyjności miejsc takich jak muzeum, choćby ze względu na padające w filmie słowa Teddy’ego Roosvelta – ‘Im więcej wiemy o przeszłości, tym lepiej będziemy przygotowani na przyszłość’. Stwierdzenie to, co prawda trąci trochę ‘amerykanizmem’, lecz nie można mu odmówić słuszności. Skoro już wspomniałem o ‘amerykańskości’ to wypada wspomnieć o paru scenach (mam nadzieje!) parodiujących patetyczne zachowania naszych ‘sojuszników’.
Dwa słowa o grze aktorskiej. Ben Stiller, wcielający się w postać głównego bohatera pasuje tutaj wyśmienicie. Nieudacznik Larry, starający się zapanować nad całkowitym to rola stworzona dla rodowitego Nowojorczyka. Stiller jest autentycznie zabawny, a uśmiech, spowodowany jego gra, niewymuszony. Uznanie należy się również Robinowi Williams’owi za kreacje generała Teddy’ego Roosevelta. Płomienne przemowy i prezydencki styl bycia zostały genialnie zagrane przez tego przeszło 55-letniego aktora. Osobiście spodobał mi się Owen Wilson wcielający się w postać Jeda – kowboja rodem z Dzikiego Zachodu. Pozostali aktorzy również spisali się porządnie, z czego najbardziej wyróżnili się Ricky Gervais (kustosz McPhee) oraz Mickey Rooney (Gus, jeden z trojki emerytowanych strażników).
Niewątpliwym plusem filmu jest także znakomita muzyka, stworzona przez człowieka gwarantującego jakość swoim nazwiskiem – Alana Silvestri’ego.
Podsumowując, czułem się wyjątkowo uradowany i oczarowany całym filmem. ‘Noc w muzeum’ pomimo swojej podstawowej zalety – rzetelnego wykonania, posiada jeszcze jedna, może nawet istotniejsza cechę – uniwersalność, która sprawia, ze zarówno dziecko jak i doroślejszy widz wyjdzie z kinowej sali z poczuciem satysfakcji. Dobre kino warte wydanych pieniędzy i spędzonego czasu.