Co w programie? Cztery filmy – jeden konkurs, dwie premiery z Panoramy i jeden sezon…bezapelacyjnie najgorszy, absolutnie fatalny dzień! „Nieznajomy nad jeziorem” reż. Alain Guiraudie Drugi film LGBT w konkursie Nowych Horyzontów, o wiele słabszy „Płynących wieżowców”. Alain Guiraudie opowiada swoją historię powoli, bez właściwie żadnej dynamiki. Niestety jego opowieść jest kompletnie niewciągająca, wręcz przeciwnie przez niemal cały seans pozostaje płytka, jednostajna, pozbawiona jakiegokolwiek drugiego dna. W końcówce zaś przeradza się w krwawą, beznadziejną jatkę, tracąc zupełnie na wystarczająco już wątpliwej wiarygodności. Nie ma w obrazie Alaina Guiraudie więc ani ciekawiej historii, ani też bohaterów którym możemy kibicować. Jeśli więc można coś w nim zarekomendować, to piękne zdjęcia jeziora, zachęcające do odwiedzenia tamtych okolic. Dodatkowo jeśli ktoś lubi oglądać na ekranie męskie narządy płciowe w dużej ilości, to będzie to film dla niego. 3/10 „Goltzius and The Pelican Company” reż. Peter Greenaway Guiraudie nie jest jedynym, który lubi obnażać mężczyzn w swoich filmach. Peter Greenaway także udowadnia, że w konkursie na ilość ukazywanych w filmie męskich genitaliów miałby spore szanse. Jego dziwny, spektakularny eksperyment niestety pozostaje sporą porażką. Bo poza wielkim rozmachem realizacyjnym i bardzo solidnie budowanym klimatem, jest to absolutny przerost formy nad treścią, żeby nie powiedzieć, że długimi chwilami mamy na ekranie samą formę. Treści wszak jest tutaj tyle co kot napłakał, ekranem zaś rządzi chaos i brak jakiejkolwiek stylistycznej konsekwencji. Greenaway zadbał o szczegóły audiowizualne, ale zapomniał o tym, że przydałoby się jeszcze o czymś interesującym opowiadać, a przy tym robić to w tempie, które pozwoli widzowi na emocjonalne zaangażowanie się. Tymczasem temu filmowi, oprawionemu jeszcze straszliwie irytującą narracją tytułowego bohatera, brakuje tych podstawowych elementów. Długa, formalnie znakomita, jednak treściowo bardzo uboga męczarnia. 5/10 „Raj: nadzieja” reż. Ulrich Seidl Najgorsza, absolutnie żenująca część trylogii Raj. Pierwsza część Miłość była naprawdę znakomita, druga Wiara o wiele gorsza, ale pokazująca, że Seidl, choć kompletnie po omacku, ale jednak starał się w temacie odnaleźć. Tutaj niestety kompletnie przeszarżował, zrobił ze swojego filmu raczej niezamierzoną, przerażająco niewiarygodną autoparodię. Zepsuł wszystko, co udało mu się stworzył w świetnej Miłości, która szokowała tematem i zachwycała realizacją. Tutaj nie dość, że tematycznego szoku brak, bo opowieść o obozie dla otyłych dzieci jest już kwestią przetartą i opowiedzianą z każdej możliwej strony, to realizacja jest absolutnie tragiczna. Brakuje Seidlowi nie tylko wiarygodnej fabuły. Jego film ubogi jest co gorsza w ciekawych bohaterów, z którymi moglibyśmy się identyfikować. Nie jest nim na pewno przerażająca naiwna Melanie, nie jest tym bardziej jej lekarz, którego postawa jest co najmniej niejednoznaczna. Seidl stworzył pierwszą w życiu komedię. Wątpliwe jednak by taki był jego zamiar. 3/10 „Zaślepiona” reż. Katarzyna Klimkiewicz O słabości tego festiwalowego dnia świadczy dobitnie fakt, że film Katarzyny Klimkiewicz jest najlepszym jaki dziś obejrzałem. Jest to bowiem dość banalny, w gruncie rzeczy schematyczny thriller psychologiczny, który w żadnym momencie nie potrafi zaskoczyć. Klimkiewicz sięga po temat ważny i kontrowersyjny, niestety nie umie z niego skorzystać, przejaskrawia efekty spotkania młodego arabskiego studenta i profesorki zajmującej się aeronautyką. Odbija się to szczególnie na głównej bohaterce, która, mając w pamięci kontekst jej wykształcenia i doświadczenia życiowego, jest dużymi momentami po prostu niewiarygodnie naiwna i nierozsądna. Klimkiewicz, debiutantka za kamerą, ma jednak w ręku atut, dzięki któremu film generalnie się broni – Helen McCrory, która błyszczy w roli głównej. Dzięki niej i sprawności reżyserskiej Klimkiewicz, która potrafi korzystać z montażu i muzyki, thriller ten mimo wielu słabości, ogląda się nieźle i bez bólu. 6/10 Maciej Stasierski