Być może o tym nie wiecie, ale we Wrocławiu są aż dwie Odry. Jedna dumnie przepływa z południowego wschodu na północny zachód miasta. Druga, równie dumnie, gra bluesa z obszczanej bramy i wydaje płyty w niezależnej wytwórni. Światło dzienne ujrzała właśnie „V”.
Pojęcie bluesa z obszczanej bramy nie zostało bynajmniej uknute przez autora tekstu. To określenie wymyślone przez zespół. Muzycy O.D.R.Y mają rzadki talent do fantazyjnego nazywania swojej twórczości i skwapliwie z niego korzystają. Prawdopodobnie po to, żeby dziennikarze nie musieli się nad tym pocić. Nową płytę opisali jako trzydzieści dziewięć minut brzydoty i smrodu albo obskurną i plugawą rzecz. Po premierze napisali, że „V” już cuchnie, więc można składać zamówienia. Koncert w Wielkopolsce zapowiedzieli słowami: „smród dojdzie i do Poznania”. Na sucho brzmi to jak prowokacja lub obleśny fetysz, ale tak naprawdę kryje się za tym przemyślany koncept.
Wyobraźcie sobie, że jedziecie na kilkudniowy obóz przetrwania. Ekstremalne warunki. Las, błoto, zwierzęce odchody. Brak dostępu do bieżącej wody i środków czystości. Warstwa brudu, jaką zdrapujecie z siebie po takim wyjeździe, to właśnie są piosenki O.D.R.Y. Surowe, ciężkie, odpychające. Nie mogą być zresztą inne, bo grupa gra sludge metal. A sludge metal to połączenie doom metalu z hardcore punkiem. Aranżacje są ociężałe, ale agresywne, wokalista drze się prosto z trzewi, instrumenty grają gęsto i nie pozostawiają miejsca na oddech. Rewelacja. Ktoś, kto siedzi w temacie, rozpozna na płycie wpływy Superjoint Ritual, Crowbar i Eyehategod. Ktoś, kto w temacie nie siedzi, zapyta „gdzie w tym wszystkim jest blues?”. Przede wszystkim w podstawach tej muzyki i w jej duchu. W dalszej kolejności w nastroju dekadencji i w gorzkich tekstach Tomasza Osińskiego, wokalisty.
To znaczy z tymi tekstami to tylko tak mi się wydaje. Metal rządzi (!) się swoimi prawami i żeby zrozumieć, co autor miał na myśli, trzeba zmęczyć się jak na biegu survivalowym (choć cały czas śpiewa po polsku). Ostatecznie jednak okazuje się, że takie słowa jak „motłoch”, „menty”, „widły” i „tkacze” nie zostały tytułami piosenek przypadkowo. Osiński nie dość, że ma dużo do powiedzenia, to w dodatku miewa poetyckie przebłyski. Przy czym jest to poezja rynsztokowa. Gdyby było inaczej, teksty i muzyka nie trzymałyby się kupy.
Płyta, choć ukazała się nakładem małej wytwórni BSFD records, została wydana starannie w eleganckim digipacku. Można było spodziewać się obskurnego i plugawego kartonu, a tu takie zaskoczenie. Zespół poszedł nawet szerzej i przygotował odraVpack, czyli deluxe edition (CD + t-shirt + naszywka + winyl z limitowanej edycji). „V” umieścił również na Bandcampie (https://odra.bandcamp.com/music). Ktoś, kto nie siedzi w temacie, mógłby zapytać „ale po co tyle zachodu dla niszowego zespołu?”. Po to, żeby smród O.D.R.Y doszedł i do Poznania, i rozszedł się po innych miastach.