W zeszłym roku Wojciech Smarzowski w „Róży”, w tym roku Marcin Krzyształowicz w „Obławie” – tak właśnie powinno się opowiadać o czasach wojny i okresie powojennym. Tak czyli bez martyrologii, bez pretensjonalności i zbędnego patosu. Za to realistycznie i z chirurgiczną precyzją. Zapraszam na „Obławę”. Film opowiada historię kaprala „Wydry” (świetny Marcin Dorociński), który pełni rolę „kata”. Dokonuje egzekucji na kolaborantach z niemieckim okupantem. Jednego dnia dostaje zadanie, które nie tylko zupełnie zmieni jego przyszłe losy, ale też przywoła najgorsze wspomnienia z wydarzeń, które doprowadziły go do decyzji o zaciągnięciu się do armii. Film Marcina Krzyształowicz porównałem w pierwszym zdaniu do „Róży” nie bez kozery. Łączy je nie tylko osoba Marcina Dorocińskiego, którego rola to kolejny dowód, że nie ma chyba lepszego aktora młodszego pokolenia w Polsce. Łączy je też temat wojenny, tak trudny w przypadku polskich filmowców, którzy nie potrafią opowiadać o tej kwestii w sposób bezkompromisowy, bez pudrowania, upraszczania. Krzyształowicz potrafi bez żadnych scen dynamicznych, w sumie z niewielkim rozmachem, trzymać za gardło od samego początku do samego końca. Pomaga mu w tym w sposób mistrzowski poprowadzona historia oparta na rewelacyjnie skonstruowanym scenariuszu. Krzyształowicz opowiada poprzez przeskoki chronologiczne, retrospekcje. Robi to w sposób iście brawurowy, posługując się przy tym konwencją mocno zakorzenioną w gatunku thrillera. A jest to thriller najtrudniejszy do uwiarygodnienia, bo oparty na dramacie osobowości. Spotkanie bohaterów to spersonifikowane spotkanie emocji, wspomnień, sentymentów, uczuć. Szczególnie to widać na przykładzie niesamowicie napisanej, niejednoznacznej postaci Henryka, którego Maciej Stuhr, grając przeciwko swojemu ekranowemu emploi, wykreował w sposób absolutnie wiarygodny i przeszywający. Początkowo widzimy go jako cynicznego zdrajcę, tchórzliwego kolaboranta. W miarę rozwoju sytuacji jednak obraz postaci zmienia się. Nie do tego stopnia oczywiście, aby poczuć do niego sympatię. Jednak walorem tak bogato skonstruowanych bohaterów, bo nie tylko ten jeden jest tak ciekawy, jest fakt, że świat w „Obławie” nie jest czarno-biały. W każdym geście bohaterów widać element niejednoznaczności, zaskoczenia. A wszystko to opowiedziane z wydarzeniami wojennymi w tle, kiedy jeden wróg jest oczywisty – okupant, nazista. Z nim Wydra rozprawia się bez pardonu. Podobnie jak Krzyształowicz rozprawia się ze stereotypami dotyczącymi bohaterów i zdrajców. Niewielka jest wszak między nimi granica, ten który prowadzi tytułową obławę, potem staje się przedmiotem obławy. „Obława” to powiew świeżego powietrza w polskim kinie, który pozwala łatwo zapomnieć, że nasi filmowcy brali udział w takich koszmarach jak „Bitwa pod Wiedniem”. Przypomina za to jak dobrych mamy w naszym kraju aktorów, bo obok wspomnianych Dorocińskiego i Stuhra, świetne kreacje dają także Sonia Bohosiewicz i najlepsza w karierze Weronika Rosati. Dla nich wszystkich naprawdę warto się przejść do kina! Maciej Stasierski Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Helios Nowe Horyzonty