Myślicie, że kinomanom potrzebna była feministyczna wersja Kac Vegas? Ja myślę, że nie, ale mimo to hollywoodzcy producenci postanowili nas „uszczęśliwić”. Efektem tej decyzji jest Ostra noc, choć bardziej adekwatnym tytułem byłaby Żenująco nudna i nieśmieszna noc.
Jedna z nich jest bardzo spiętą kandydatką do rady miejskiej, druga pucułowatą nauczycielką, trzecia aktywistką z wyrokami, ostatnia bogaczką z problemami małżeńskimi – znają się ze szkoły, teraz po latach spotykają się na wieczorze panieńskim tej pierwszej. Dołącza do nich nowa koleżanka z Australii. Wszystko się kończy imprezą, której finał jednak jest nie taki, jakiego wszystkie by oczekiwały. Ginie striptizer…
Od samego początku wiadomo w jaki sposób rozwijać się będzie ta komediowa maszkara. Problem polega na tym, że zarówno w pierwszej, jak i do pewnego stopnia w drugiej części Kac Vegas, te historie o wieczorach kawalerskich były po prostu zabawne, a w Ostrej nocy absolutnie nie są. Przeciwnie całe 100 minut „komedii” ciągnie się tutaj niemiłosiernie, momenty podczas których można byłoby się śmiać, są do policzenia na palcach jednej ręki i wszystkie dotyczą li tylko Kate McKinnon. Gdyby nie ona, Ostrej nocy nie dałoby się przełknąć po dużej ilości alkoholu. Nawet kategoria guilty pleasure dla tego filmu byłaby ja niedostępna. Dzięki niesamowicie utalentowanej McKinnon ktoś może go uznać za film tak zły, że aż dobry. Ja jednak nie potrafię przejść do porządku dziennego nad tym, że kreatywność twórców w tworzeniu dowcipów zatrzymuje się na debilnym slapsticku oraz naśmiewaniu się z przypadłości bohaterów, którzy są totalnie pozbawieni dystansu do siebie. Szczególnie ta postać, która miała być w założeniu kobiecą wersją Zacha Galifianakisa – niestety Jillian Bell zdecydowanie brak talentu i komediowego timingu tego aktora, a i jej bohaterka Alice jest po prostu niebywale irytująca. Nie mam pojęcia, dlaczego ktokolwiek miałby się przyjaźnić z tak apodyktyczną, egoistyczną osobą. Przy niej reszta wypada…blado, bo nie potrafi zupełnie niczym zainteresować. Jedynie Pip w wykonaniu McKinnon raz na ruski rok zabłyśnie niezłą ripostą, choć i tak większość komizmu tej postaci wynika z przerysowanego akcentu.
Jak to bywa w takich filmach, poza słabą komedyjką, w finale dostajemy także pozbawioną napięcia historię kryminalną, w której kobiety okazują się silniejsze od mężczyzn…choć nie do końca. Mnóstwo jest tu niedobrych rozwiązań fabularnych, scen, które trzeba było wyciąć oraz postaci, które miały być zaplanowane jako comic relief, a okazały się boredom relief (choćby para grana przez świetnych przecież Demi Moore i Ty Burrella). Ostatnie pytanie, jakie się przy okazji tego filmu nasuwa: co robi tutaj Scarlett Johansson?
Ostra noc to jeden z tych filmów, które w procesie produkcyjnym były zapewne świetną zabawą dla ekipy, a które jako efekt finalny nie są już żadną zabawą dla widza.