Biorąc pod uwagę fakt, że zmiany pogodowe w Polsce w praktyce uniemożliwiają wskazanie, które miesiące są u nas jeszcze wiosenne, które już letnie, które zaś jesienne, swoim krótkim podsumowaniem połowy filmowego lata obejmę cały czerwiec i pierwszą połowę lipca – okres przed festiwalem T-Mobile Nowe Horyzonty. Co zaskoczyło, co rozczarowało, co zażenowało w tym ogórkowym dla kina okresie, inni by powiedzieli okresie filmów lekkich, łatwych i przyjemnych. Czy rzeczywiście? Najlepszy film: „World War Z” Bezapelacyjnie najlepsza z komercyjnych propozycji lata, a moim zdaniem w ogóle najlepsza próba kinowa tego lata. Próba dodajmy bardzo ryzykowna, bo biorąca na rozkład temat ograny po stokroć, przeżarty, wywołujący ostatnio głównie uśmiech politowania – zombie. Tymczasem Markowi Forsterowi, będącemu ostatnio w nieco słabszej formie, udało się! I to jak. Jego film to naprawdę imponujący wizualnie spektakl, który po wielkich trudnościach produkcyjnych, przypomina nam trochę jak ciekawym eksperymentem było wprowadzenie do kina tematu zombie przez George’a Romero. Dodatkowo jeszcze po raz wtóry prezentuje nam najwybitniejszego aktora generacji – Brada Pitta. Pitt z bardzo niesztampowej, ciekawej, trudnej roli tworzy perełkę. Kolejną w ostatnich latach! Forster zaś tworzy spektakularne, inteligentnie napisane kino rozrywkowe z ambicjami. Brawo! 8,5/10 Największe zaskoczenie: „Iluzja” Na pewno największe pozytywne zaskoczenie tego lata. A może bardziej przestroga przed słuchaniem wszystkiego co mówią krytycy filmowi. Amerykańska prasa nie zostawiła na filmie Louisa Letteriera suchej nitki. Nasza wtórowała jej w głosach krytyki. Tymczasem to co oglądamy na ekranie zupełnie nie odpowiada temu, co pisali recenzenci. „Iluzja” to bowiem sprawnie opowiedziana, czarująco zagrana, pozbawiona ambicji, ale nie wdzięku, rozrywka na najwyższym poziomie realizacyjnym. Mamy tutaj właściwie idealny przepis na świetny film na lato – ciekawą, chwilami zaskakująca fabułę, rewelacyjną produkcję. A co najważniejsze mamy też grono doświadczonych, bawiących się swoimi rolami aktorów, z jedną z najbardziej niedocenionych gwiazd Hollywoodu Markiem Ruffallo na czele. Dodajmy do tego wreszcie pełnokrwistą rolę Morgana Freemana i jestem absolutnie kupiony. 8/10 Największe rozczarowanie: „Człowiek ze stali” Miał być hit roku. Fani ostrzyli sobie zęby na ten film od bez mała dwóch lat. A co dostali? Bezmyślną, trwającą ponad 2,5h nawalankę, w której reżyser Zack Snyder zamiast zająć się tworzeniem postaci, koncentruje się głównie na biciu rekordu latających na ekranie pociągów. Ja naliczyłem co najmniej kilkanaście takich przypadków. Cierpi na tym tempo filmu, cierpią na tym wybitni aktorzy, którzy nie mają co grać. Cierpi na tym w końcu widz, który zastanawia się dlaczego Superman nie mógł powtórzyć kazusu Batmana i na nowo odżyć na wielkim ekranie. Zabrakło reżyserskiej ręki Christophera Nolana, który zapewne jako producent nie miał wiele do powiedzenie co do ostatecznego kształtu scenariusza w szczególności. Wielki zawód. Szkoda świetnie dobranego Henry Cavilla, który mógłby odebrać palmę pierwszeństwa do postaci Clarka Kenta świętej pamięci Christopherowi Reeve. Z takim materiałem nie miał jednak szans. 4,5/10 Najgorszy film: „Kac Vegas 3” Cóż dobrego można powiedzieć o tym filmie, o ile w ogóle zasługuje on na to miano? Chyba tylko tyle, że jest stosunkowo krótki. Co jednak nie oznacza, że szybko i bez problemów się go ogląda. Przeciwnie tych 90 minut czuć tak, jakby się oglądało film spokojnie dwukrotnie dłuższy. Nie ma w tym nic, co budowało sukces oryginału tej już zdecydowanie za długiej serii – niezły humor zastąpiony został rynsztokiem i sikami, fajna obsada przestała być fajna i zabawna, a stała się nudna i przerysowana, a gwiazda pierwszych dwóch części Zack Galifianakis nie jest już śmieszny. I co robi tutaj John Goodman?! 2/10 Maciej Stasierski