To właśnie reżyser stoi na czele całego projektu, jest głównym dyrygentem i ojcem filmu. To w jego głowie powstaje cała koncepcja dzieła i elementy układanki, które żmudnie składa w jedną całość podczas kręcenia oraz przy późniejszych etapach produkcji. Dobry reżyser potrafi umiejętnie naprowadzić aktorów na określone tory, by w efekcie wzbudzić w nich konkretne emocje. Czasami owi dyrygenci posądzani są o wykraczanie poza swoje ramy. Jako sztandarowy przykład można przytoczyć sposób pracy Stanleya Kubricka, który znany był z wiecznego powtarzania dubli. Krąży legenda, że jedną z sekwencji w Lśnieniu powtarzał ponad 120 razy. Reżyserzy potrafią być zaborczy, ale jak to mówią, cel uświęca środki. Jednak to tylko jeden z wielu typów osobowości reżyserskiej i na szczęście (dla współtwórców) istnieją również inne, nawet całkowicie odmienne od wspomnianego Kubricka.
Można powiedzieć, że tym oscarowym roku mamy do czynienia z pewną bitwą pokoleniową. Do głosu zaczęli dochodzić młodzi i niezwykle zdolni reżyserzy, którzy elektryzują swoją wizją kinematografii. Świeżość w kinie zawsze znajduje swoich zwolenników, jednakże są i tacy, który cały czas sercem są przy starszych weteranach swojego fachu. Kandydatów do tegorocznej statuetki jest wielu, ale tylko ten jeden zostanie najlepszym reżyserem roku.
Faworyci do Oscara:
Damien Chazelle za „La La Land” – 31 letni twórca rewelacyjnego Whiplash wytrzymał presję mocnego debiutu i stworzył równie dobry, a podobno jeszcze lepszy film. Co ciekawe kolorowy musical miał powstać przed wspomnianym Whiplashem, ale z przyczyn finansowych Chazelle zmuszony był przesunąć realizację tego tytułu. Moim zdaniem dobrze wyszło, bo Damien mocnym uderzeniem wybił się przed szereg młodych twórców i już przy debiucie zdobył 5 oscarowych nominacji, z których 3 zamieniły się w statuetkę. Jego drugi film spokojnie może powalczyć w najważniejszych kategoriach, bo to już nie jest przypadkowa osoba z pierwszym świetnym filmem. To już rozpoznawalny i jakby to nie zabrzmiało dojrzały twórca. La La Land jest ponoć niezwykle efektownym dziełem, który od pierwszych pokazów rozkochał krytykę i widzów. Damien wie jak prowadzić narrację, by nie przekraczać cienkiej granicy ckliwości, po której balansuje się w musicalu. Ponoć otwarcie i zamknięcie filmu jest tak rewelacyjne i wymagające od strony reżyserii, że właśnie za to może zaskarbić sobie przychylność DGA (Gildia Reżyserów). A jest taka niepisana zasada, że ten kto zdobywa nagrodę DGA, później triumfuje na Oscarach.
Martin Scorsese za „Milczenie” – I tutaj mamy do czynienia ze wspomnianą bitwą pokoleniową. Weteran amerykańskiego kina zrealizował swój „projekt życia”. Ponoć każdy z reżyserów musi realizować swój wymarzony projekt. Proces realizacji Milczenia trwał ponoć około 30 lat. Oczywiście nie chodzi już o samo kręcenie, ale o początkową fazę tworzenia filmu, czyli pisanie scenariusza itd. Film miał już swoje pokazy i otwarcie mogę napisać, że bardzo dzieli. Ma swoich zwolenników tytułujących go jako „masterpiece”, a są i tacy, którzy posądzają go o „chrześcijańską propagandę”. Przypomina mi się sytuacja jak rok temu ze Zjawą. Do dziś spieram się z naszym redaktorem naczelnym o genialności reżyserii Inarritu. Uważam, że Alejandro umiejętnie cytuje środkami wyrazu największych mistrzów kina jak Tarkowski, czy niesłusznie znienawidzony i niedoceniany w Polsce Terrence Malick. Ale wróćmy do Milczenia. Martin w swoim wielkim artystycznym dorobku otrzymał tylko jednego Oscara. Możliwe, że projekt życia jest mocnym akcentem, by uhonorować mistrza drugą statuetką. Wszystko w rękach DGA.
Barry Jenkins za „Moonlight” – Mówi się, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Trzeba powiedzieć, że początek sezonu należy właśnie do Jenkinsa. Na razie otrzymał potrójną koronę krytyków, czyli NBR, NYFCC oraz LAFCA. Zresztą to film, który jest najlepiej ocenianym dziełem przez znawców kina. To gatunek tzw. „coming of age”, który uwodzi swoją subtelnością od pierwszej minuty. Prawdziwa perełka, która skrywa w sobie głębokie pokłady emocji. Jakby zdobył statuetkę w tej kategorii, na pewno byłaby to pozytywna niespodzianka.
Kandydaci do nominacji:
Kenneth Lonergan za „Manchester by the Sea” – Petarda emocjonalna, która poraża swoją siłą przekazu. Lonergan idealnie wyczuwa materię komediodramatu, świetnie rozładowując narastające emocjonalne napięcie poprzez niewymuszone i trafne wstawki humorystyczne. Dla mnie nominacja murowana!
Denis Villeneuve za „Nowy początek„ – Sci-Fi z ambicjami. Denis idealnie połączył kameralne Sci-Fi z narracją Malicka, która pod koniec wybrzmiewa mocarnym i (soft spoiler) smutnym przesłaniem w sferze mikro. W sumie to jedyny przedstawiciel tego gatunku ze stawki, więc może się załapać na najważniejsze kategorie. A Paramount ponoć silnie postawił na oscarową kampanię.
Pablo Larrain za „Jackie” – Ceniony na europejskich festiwalach chilijski reżyser wyemigrował do Hollywood i zrealizował klaustrofobiczne i intensywne kino biograficzne. Nietypowa biografia może nie spodobać się starszym, bardziej tradycyjnym członkom Akademii. Mocna pozycja Portman i wygrana Trumpa w wyborach prezydenckich może jednak przyczynić się do nominacji w najważniejszych kategoriach.
Denzel Washington za „Fences” – Dwie nominacje dla Denzela jednego roku? Bardzo możliwe, bo na fali #OscarsSoWhite Akademia będzie starała się „zrekompensować” brak nominacji w poprzednich latach dla czarnoskórych twórców.
Czarne konie: David Mackenzie za „Aż do piekła”, Clint Eastwood za „Sully”, Mel Gibson za „Przełęcz ocalonych”
Koniec moich przewidywań jeszcze w tym roku – niedługo najważniejsza kategoria!
Bardzo ciekawe i według mnie trafne oscarowe przewidywania. Jednak moim zdaniem walkę w najważniejszych kategoriach stoczą „La la land” i „Moonlight”.
W Twojej wypowiedzi bardzo zaciekawił mnie następujący fragment: „Uważam, że Alejandro umiejętnie cytuje środkami wyrazu największych mistrzów kina jak Tarkowski, czy niesłusznie znienawidzony i niedoceniany w Polsce Terrence Malick.” Czy mógłbyś rozwinąć tą myśl lub podać link gdzie mówisz o tym szerzej ?