Niemal cztery lata trzeba było czekać na kolejny film Stevena Spielberga. Jeszcze więcej trzeba było czekać na prawdziwie dobry film mistrza. Wygląda na to jednak, że było warto, gdyż Spielberga oddaje w tym roku publiczności dwa pełnometrażowe dzieła. Tuż przed sylwestrem w USA pojawi się dramat wojenny „War horse”, a teraz na ekranach zagościły „Przygody Tintina” – pierwsza kreskówka w karierze autora „Listy Schindlera”.
Tintin, któremu we wszystkim przygodach towarzyszy niezastąpiony pies Miluś (mistrzostwo animacji – oklaski!), jest znanym dziennikarzem. Pewnego dnia na pchlim targu nabywa za grosze niepozorny model statku. Okazuje się jednak, że wiąże się z nim tajemnica, która postawi przed bohaterem wiele niebezpieczeństw. Na swej drodze spotka groźnego Rackhama Czerwonego vel Sacharynę (świetny Daniel Craig) oraz marudnego, bezustannie pijącego whisky kapitana Baryłkę (genialna kreacja Andy’ego Serkisa).
Komiksy Herge charakteryzuje specyficzna, bardzo inteligentna kreska. Poprzez jego rysunki łatwo rozpoznać rysy charakterologiczne bohaterów. Mogłyby być to wadą, gdyby nie fakt, że postaci Herge nigdy nie pozostają biało czarne. Nawet u wydawać by się mogło sztampowo napisanego Tintina widać pewne ciekawe cechy charakteru jak chociażby uznawany za zaletę każdego reportera nos do ciekawych tematów i dążenie do ich pociągnięcia. Postać głównego bohatera nieco jednak wygładza swoim dość delikatnym dubbingiem Jamie Bell. Z kolei Andy Serkis, który stworzył postać kapitania Baryłki jest wprost niesłychany w swojej roli. Anglik potwierdza, że jest chyba teraz najlepszym w branży specjalistą od dubbingu.
Kapitan Baryłka to z jednej strony furiat, pijaczyna, z drugiej odważny, zdeterminowany, honorowy człowiek, który porusza się w świecie nieco po omacku. Głównego antagonistę swoim dość tubalnym głosem obdarzył Daniel Craig i wyszło mu to znakomicie. Stworzył postać rasowego czarnego charaktera, który za wszelką cenę dąży do zemsty. Mając taką ekipę Spielbergowi zostało jedynie posklejać te postaci i wydarzenia im towarzyszące w jedną całość. Zrobił to ze znaną sobie brawurą. „Tintina” oglądać się świetnie, sceny dynamiczne zapierają dech w piersiach.
Może się zdarzyć, że niektórzy pozostaną niewzruszeni na walory animacji filmu. Mnie jednak dość karykaturalne rysy postaci zachwyciły. Przy scenach akcji Spielberg pokazał, że jeszcze nie zapomniał jak się coś takiego kręci. Z pomocą Janusza Kamińskiego stworzyli ekscytujące, bardzo pomysłowe widowisko, które swoją wspaniałą jak zawsze muzyką uzupełni John Williams. W „Tintinie” zawodzi jedynie nieco zakończenie, które wydaje się być nieco sztucznie narzucone i niezbyt przekonujące. Niemniej być może w drugiej części (bo niewątpliwie do niej dojdzie) dowiemy się dlaczego w ten konkretny sposób zostało ono poprowadzone.
„Tintin” to bardzo dobra rozrywka jakiej dawno Steven Spielberg nie zaprezentował. W swoim debiucie w animacji sprawdził się znakomicie serwując nam być może mocnego kandydata do Oskara dla pełnometrażowej kreskówki.
Maciej Stasierski