„Ojciech Chrzestny” Coppoli, stare „Gwiezdne Wojny” Lucasa, filmy Christophera Nolana o Batmanie – to przykłady trylogii, które w mniejszym lub większym stopniu udowodniły, że można zrobić trzy filmy należące do jednego cyklu, reprezentujące bardzo podobny, wysoki poziom. Do tego zacnego grona nie dołączy Ulrich Seidl, który po świetnej „Miłości”, przedstawił nam drugą odsłonę swojego „Raju” – „Wiarę”. Film opowiada historię siostry głównej bohaterki „Miłości”. Anna Maria (w tej roli rozczarowująca Maria Hofstätter) jest bardzo głęboko wierzącą katoliczką. Na co dzień pracuje w szpitalu. Jednak najważniejsze jest dla niej nawracanie zagubionych dusz. Pewnego dnia po powrocie z kolejnego spotkania czeka na nią w domu niemiła niespodzianka – wrócił jej dawno niewidziany mąż, ortodoksyjny muzułmanin. Seidl wymyślił tę fabułę w swoim stylu. Konflikt, który rysuje wyostrza maksymalnie. Niestety w tym przypadku dociska ołówek długimi fragmentami zdecydowanie zbyt mocno. Widać ewidentnie, że Seidl nie ma absolutnie nic wspólnego z religią. I to może być bardzo podstawowy problem „Wiary”. W „Miłości” było widać wiarygodność przekazu, w „Wierze” z kolei widać, że Seild właściwie nie wie o czym mówi. Postać Anny Marii kreśli w sposób wręcz fatalnie przerysowany. Podobnie zresztą traktuje jej otoczenie. Właściwie nie ma w życiu głównej bohaterki miejsca na choćby chwilę względnej normalności. Seidl poprzez takie przedstawienie obrazu do przesady religijnej bohaterki, stara się zapewne ośmieszyć całą ideę religijności, wiary w Boga. Niestety tym razem raczej ośmiesza siebie, pokazuje prostotę swojego myślenia, której nie ujawnił w świetnej, świeżej, poruszającej „Miłości”. Jej bezceremonialność w „Wierze” zamieniła się fabularne idiotyzmy i wynaturzenia, jej wiarygodność zamieniła się z kolei przerysowanie, odrealnienie. Widz oglądając najnowszy film Seidla czuje narastającą irytację z postawy głównej bohaterki. A w poprawieniu jej relacji z oglądającymi nie pomaga bardzo płaska, jednowymiarowa, mało przekonująca kreacja Marii Hofstatter. Aż dziw, że obydwa filmy – „Miłość” i „Wiarę” – zrealizował ten sam reżyser. Ciężko w to uwierzyć mając w pamięci świetne wspomnienia związane z poprzednim filmem Ulricha Seidla. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nomen omen „Nadzieja” odwróci złą tendencję. Maciej Stasierski