„Boga mordu” Yasminy Rezy wystawiono na deskach teatru po raz pierwszy w 2006 roku. Po trzech latach sztuka została przeniesiona na Broadway, gdzie okazała się niesamowitym sukcesem frekwencyjnym i artystycznym. Wszyscy aktorzy grający w amerykańskiej adaptacji byli nominowani do nagrody Tony, a statuetkę poza samą sztuką zgarnęła Marcia Gay Harden. Cóż więc się stało, że tak znakomity, wychwalany na lewo i prawo materiał został tak przeciętnie, mało przekonująco zaadaptowany na ekran przez Romana Polańskiego? Film pod zmienionym tytułem „Rzeź” (po co było go zmieniać nie mam pojęcia) opowiada historię spotkania dwóch par, które mają się dogadać w sprawie bójki, do której doszło między ich synami. Penelope i Michael, rodzice ofiary, chcą aby syn Alana i Nancy przeprosił za swoje zachowanie. Ci z kolei początkowo się zgadzają, ale później zaczynają mieć coraz większe wątpliwości. Rozpoczyna się konfrontacja na poglądy, życiowe założenie, osiągnięcia. A to wszystko o jedną, banalną bójkę… Na pierwszy rzut oka można zaobserwować dwie rzeczy. Pierwsza to fakt, że materiał wydawał się być nieomal szyty na miarę dla Romana Polańskiego, mistrza psychologicznych portretów opartych na wewnętrznych słabościach, chowaniu prawdziwych uczuć, skomplikowanej psychologii. Po drugie w sztuce Yasminy Rezy widać potencjał dla naprawdę dobrego kina a la na przykład adaptacja „Kto się boi Virginii Woolf”. Jednak jak się okazuje Reza to nie Edward Albee, ani też Polański to w tym przypadku nie Mike Nichols. Co nie zagrało? Reżyseria? Wydaje się, że nie bo Polański nieszczególnie ingeruje w akcję, dobrze prowadzi aktorów i nadaje sytuacji nieco osobistego wydźwięku wieńcząc ją świetnie zrobionym zakończeniem. Więc może aktorzy? Też chyba nie, wszak poza zaskakująco histeryczną Jodie Foster wszyscy grają na bardzo wysokim poziomie. Słabość kreacji Foster zaskakuje o tyle, że początkowe fragmenty filmu absolutnie należą do niej i jej bardzo metodologicznego, świetnie skontrolowanego aktorstwa, które nadaje filmowi nieco i tak już wątpliwej dynamiki. Później jednak Foster puszczają hamulce i ani reżyser, ani inni aktorzy nie są w stanie zatrzymać jej przerysowanej szarży. Najlepszy z całej obsady jest Christoph Waltz, który w roli cynicznego prawnika może zaprezentować co nieco ze swojej komediowego timingu. Nie ustępuje mu zanadto Kate Winslet świetnie ukazująca przemianę bohaterki z przyjmującej razy, spokojnej matki do kobiety z determinacją walczącej o swoją pozycję. Ze znanym sobie dystansem sytuację obserwuje John C. Reilly, który jednak nie dostaje zbyt ciekawych kwestii. Jak nie aktorzy to pozostaje jedynie scenariusz. Teraz pojawia się pytanie czy problem jest na poziomie już materiału wyjściowego, który okazał się kompletnie niefilmowy, czy też scenariusza, który nie okazał się dobrą adaptacją. Nie rozstrzygniemy tego teraz. Tak czy owak niestety obraz Romana Polańskiego nie jest tym, czy powinien być. Satyra jest nieco zbyt płytko osadzona, za mało ostra i wąsko zarysowana. Zabrakło mi tutaj bardziej widocznego, silniejszego odniesienia to amerykańskiej klasy średniej, jej powierzchowności, wszechobecnej dekadencji. Reza koncentruje się na pewnego typu psychologicznym ekshibicjonizmie bohaterów, impulsem do którego staje się wydarzenie związane z ich synami. Jednak i to jest nieszczególnie ciekawe. A co najgorsze film Polańskiego jest po prostu zdecydowanie za mało śmieszny, aby chociaż działać nieźle jako gatunkowa komedia. „Rzeź” Romana Polańskiego to spore rozczarowanie. Niestety obok znakomitego aktorstwa nie udało się polskiemu reżyserowi pokazać interesującej albo chociażby zabawnej fabuły. A wydawało się, że on się ostatnio nie myli…