Właśnie wydali nowy album – „Breaking Ground”. Właśnie są w trasie koncertowej. Właśnie rozpoczął się przełom w ich karierze. O kogo chodzi? O zespół Delight, z którego filarami, Pauliną Maślanką i Jarosławem Baranem, rozmawialiśmy przy okazji promocji ich najnowszej płyty.
– W 2005 roku jako pierwszy polski zespół podpisaliście kontrakt z jedną z największych metalowych wytwórni na świecie – z Roadrunnerem. Jak się czujecie jako pionierzy?
J: Na pewno się cieszymy, to oczywiste., ale oprócz tego czujemy swego rodzaju odpowiedzialność, która na nas ciąży z tego tytułu. Poza tym teraz wszyscy czekają na to, co się stanie. My również, ponieważ nagraliśmy tę płytę najlepiej jak mogliśmy i oczekujemy na to, jaki będzie jej odbiór.
– Jakie są Wasze oczekiwania w związku ze współpracą z tak uznaną, międzynarodową wytwórnią?
P: Przede wszystkim liczymy na to, że będziemy grać dużo, dużo koncertów.
J: Tak, to jest najważniejsze, bo muzyka rockowa bez nich nie istnieje.
P: Dokładnie! Tak naprawdę nie grasz rocka po to, żeby występować w telewizji, tylko właśnie po to, aby grać na żywo, dla ludzi.
– Ile czasu zajęło Wam nagranie nowego albumu?
J: Sama rejestracja nagrań zajęła trzy tygodnie, ale tak naprawdę ten krążek to efekt naszej czteroletniej pracy, gdyż złożyło się na nią pięć piosenek z naszej poprzedniej płyty ,,ANew” oraz siedem zupełnie nowych utworów powstałych na przestrzeni tego okresu.
– Opowiedzcie o ,,Breaking Ground”.
J: Cóż, nasza nowa płyta jest bardzo energetyczna, rockowa, ale również łączy w sobie wiele elementów innych rodzajów muzyki m.in. elektroniki oraz brzmień syntetycznych; pojawia się także dużo sampli. Mówiąc ogólniej, postawiliśmy na prostotę aranżacji i właściwe linie wokalne, nad którymi pracowaliśmy najdłużej.
P: Tak, prostota, ale nie prostactwo. Natomiast jeśli chodzi o teksty; są bardzo zróżnicowane. Jednak wszystkie opisują moje relacje z różnymi osobami, jakie spotkałam w swoim życiu. Dlatego też wydaje mi się, że są w pewnym stopniu uniwersalne, opowiadają o różnych emocjach, sytuacjach. Jest tu również kilka tekstów – metafor, które są naprawdę dobre i jestem z nich zadowolona. Takim przykładem jest chociażby ,,Fire”, opowiadający historię układu między dwoma osobami; pierwowzorem jednej z nich był Dedal, a drugiej Ikar. I między tą dwójką, niezależnie od płci, tworzy się jakiś związek, który wraz z towarzyszącymi mu sytuacjami jest przedstawiony w postaci słońca. Różnica między nimi jest jednak taka, że jedno z nich wybiera tą bezpieczniejszą, bardziej przyziemną drogę, a drugie cały czas chce się spalać w tym związku. Ogólnie sens jest taki, że w życiu czasami trzeba odpuścić i nawet coś, co jest ważne, jak chociażby miłość, musi dobiec końca, żeby można było przetrwać dalej.
Z kolei piosenka ,,Divided” opowiada o tym, że gdy zaistnieje jakaś relacja między ludźmi, to jednocześnie pojawia się schemat – początek i koniec. Natomiast według filozofii wschodu nie ma patrzenia na rzeczywistość w kategoriach od – do, tylko wszystko stanowi element jakiegoś cyklu, który rozgrywa się w czasie.
– Kto dowodzi w zespole?
J: Jeśli chodzi o teksty i wypowiedzi na temat Delight, to jest to domena Pauli. Natomiast jeśli chodzi o kwestie muzyczne, a właściwie o podstawowe pomysły powstające wtedy, gdy nie mamy jeszcze żadnego materiału, to są one moją działką.
P: To prawda. Poza tym mamy z Jarkiem zupełnie różne charaktery – on jest konkretny, ja z kolei jestem straszną gadułą. On potrafi coś powiedzieć w jednym zdaniu, ja mówię to przez trzy godziny. Tak samo jest w naszej muzyce – Jarek stara się swoje emocje przekazać za pomocą muzyki, a ja staram się zrobić to słowami.
J: I w ten sposób w zespole powstaje niesamowita energia.
– Wiele osób kojarzy Waszą muzykę z grupą Evanesence. Co Wy na to?
J: Faktycznie, widać pewne podobieństwo i nie wypieramy się tego, bo tak naprawdę oba zespoły są podobne – wystarczy spojrzeć chociażby na skład instrumentalny. Ponadto mamy podobną koncepcję nagrywania piosenek; jest ciężkie brzmienie z kobiecym wokalem. Jednak nasz przekaz emocjonalny jest zupełnie inny, bardziej pozytywny, podczas gdy przekaz Evanesence bardziej podniosły i pełen patosu. I jest on przy tym bardziej mroczny. Nasza muzyka z kolei niesie ze sobą więcej pozytywnej energii, a ich i jest bardziej depresyjna.
P: Oprócz tego jest tam mnóstwo przesłanek chrześcijańskich, czego u nas nie ma.
– Nie myśleliście kiedyś o tym, żeby śpiewać po polsku, a nie tylko po angielsku?
P: Mamy jedną płytę nagraną po polsku, ale jak się podpisuje kontrakt z taką wytwórnią jak Roadrunner, to trzeba się zastanowić, czy nagrywanie płyty w naszym języku ma sens. Jedziesz np. do Kanady, nagrywasz płytę po polsku i żaden Kanadyjczyk nie ma pojęcia, o co chodzi, o czym śpiewasz. Poza tym wtedy nie ma dbałości o szczegóły – zaśpiewasz ,,drzwi” czy ,,czwi”, dla wszystkich to zabrzmi tak samo.
J: Oczywiście. Nagrywając płytę razem z Pauliną byliśmy jedynymi Polakami, którzy przy niej pracowali, wiec w takiej sytuacji mógłbym sam być producentem naszego krążka, a nie o to przecież chodziło.
P: Tak, to w dużej mierze kwestia produkcji, ale nie tylko. Moglibyśmy przecież nagrać dwie wersje językowe, to nie byłby problem, ale chodzi tu również o względy promocyjne. Zresztą nasz producent, Rhys Fulber, zwrócił nam uwagę na to, że dla nas nasza słowiańskość jest naturalna, oczywista, ale dla innych jest czymś egzotycznym i obcym, co, niestety, słychać, gdy śpiewa się po polsku.
– Wasz nowy album jest bardziej melodyjny, dobrze poskładany i prosty, ale nie prostacki, na co sami zwróciliście uwagę. Czy nie boicie się, że ludzie mogą łączyć Wasz kontrakt z Raodrunnerem z zejściem na drogę komercji tylko po to, żeby odnieść sukces za granicą?
P: Prawdę mówiąc, już wcześniej chcieliśmy nagrać takie melodyjne piosenki, ale oczywiście pod warunkiem, żeby dalej grać dobra muzykę. Zresztą, wydaje mi się, że zawsze nam wychodziły takie melodyjne kawałki.
J: Poza tym charakteru ,,Breaking Ground” nie można wiązać z podpisaniem kontraktu z Roadrunnerem, bo cały projekt muzyczny był gotowy już wcześniej. Natomiast sam kontrakt dał nam produkcję, która zawsze pozwala wyciągnąć z zespołu najlepsze rzeczy i pozbyć się tych złych.
– Jaki jest Wasz ulubiony utwór z nowej płyty?
P: Zdecydowanie ,,Fire”. To taka refleksyjna ballada, gdzie starałam się śpiewać delikatniej niż zazwyczaj. Poza tym tekst, zresztą bardzo osobisty, naprawdę mi się podoba. Chociaż jak puszczałam ten utwór znajomym, to często mówili, ze to taka sobie prosta piosenka. A przecież nie zawsze chodzi o mocne granie – ,,wyszarpywanie miecha” – czasem trzeba się po prostu wsłuchać.
– W czasie swojej działalności graliście na różnych festiwalach np. na Metalmanii. Jak wspominacie tamten koncert?
J: Mi w pamięci utkwiła taka niemiła sytuacja, kiedy znajdujący się koło mnie kamerzysta cały czas deptał po moich efektach i wszystko przełączał. Zresztą nie tylko ja miałem z tym problem. Inne zespoły również się na to skarżyły.
P: Z kolei ja pamiętam zabawniejszą sytuację. Mianowicie, na nasz koncert kupiłam sobie nowe buty z potężnym obcasem. Tuż przed występem wszystko było w porządku, specjalnie się ubrałam, umalowałam i założyłam te buty. Nagle podszedł do mnie menager i pyta, co ja mam na nogach, skoro tam na scenie jest kratka, gdzie jakbym wsadziła nogę, to mogłabym już jej nie wyjąć. Wtedy pomyślałam sobie: ,,ja tu kupuję sobie buty, specjalnie na Metalmanię, a tu ktoś mi zarzuca, że są do niczego”. Jednak potem przez cały koncert starałam się omijać feralna kratkę, żeby tylko nic się nie stało. Generalnie jednak Metalmania to był ogromny stres, bo to naprawdę duży festiwal, ogromna scena. Nie byliśmy do tego przyzwyczajeni; zawsze graliśmy w klubach, czy nawet w garażach..
J: W dodatku pierwszy raz graliśmy wtedy przed tak dużą publicznością.
P: Rzeczywiście. To zrobiło na nas ogromne wrażenie, cały katowicki Spodek, ci wszyscy ludzie…
– Produkcją Waszej płyty zajął się Rhys Fulber, postać znana w branży muzycznej m.in. ze współpracy z Fear Factory. Jak go wspominacie?
J: Rhys to tak naprawdę bardzo miły gość o ogromnej kulturze osobistej i z wielkim poczuciem humoru. Poza tym świetnie wykonuje to, co do niego należy.
P: Tak, podam nawet taki jeden przykład. Śpiewam w studio, Rhys stoi w reżyserce, wymachuje rękami, krzyczy: yes, yes! Po zakończeniu nagrania mówi mi coś takiego : „Paula, it was perfect. Do it seven times more” . Poza tym Rhys nigdy nie dał nam odczuć, że jesteśmy jakimś podrzędnym zespolikiem, tylko traktował nas poważnie.
J: No właśnie, w końcu bycie producentem polega również na tym, żeby zespół z którym pracujesz mógł poczuć się jak najlepiej, bo wtedy zdecydowanie lepiej się pracuje, co ma z kolei duży wpływ na jakość tego, co tworzysz.
– Nie macie nigdy chwili zwątpienia?
P: Wiele razy, zwłaszcza kiedy po raz kolejny coś się nie udaje, ktoś kładzie kłody pod nogi lub gdy ktoś odchodzi z zespołu, bo zmusza go do tego proza życia – utrzymanie rodziny itd.
– Co robicie w czasie wolnym od muzykowania?
J: Najczęściej surfuję po Internecie. I oglądam Cartoon Network.
P: Kiedyś miałam mało wolnego czasu, bo oprócz grania jeszcze pracowałam a aptece. Teraz jednak gdy mam czas, spotykam się z przyjaciółmi, oglądamy różne filmy jak chociażby South Park albo po prostu czytam książki, słucham muzyki, zwłaszcza Tori Amos – przynajmniej raz dziennie, to już taki nałóg.
– Tak na sam koniec, powiedzcie, jakie są Wasze marzenia?
J: Naszym marzeniem jest to, aby polskie społeczeństwo było bardziej otwarte. I nie chodzi mi tylko o muzykę, ale generalnie o wszystko.
P: Tak, żebyśmy się w końcu pozbawili narzekania i marazmu, żebyśmy byli bardziej wyluzowani.
Daro, Woland