Nie ucichły jeszcze echa premiery ,,Rysia” Stanisława Tyma, a już słychać głosy, że: a) „Miś” był śmieszniejszy; b) Film jest przydługi; c) „Ryś” nie śmieszy. Mocno jak na kilka dni po premierze?
Może tak, może nie, ale słysząc tego typu opinie zastanawiam się, czy ludzie są tacy głupi, czy tylko udają. Moje oburzenie wywołane jest przede wszystkim tym, że ,,Ryś” to nie ,,Miś 2”, bo kontynuacji hitu spółki Bareja – Tym de facto nigdy nie było, choć za taką uchodzą ,,Rozmowy kontrolowane”. Poza tym mamy rok 2007 i od czasów ,,Misia” nasza rzeczywistość uległa zmianie. Takowej uległ również humor, który nas bawi. Dlatego najczystszą głupotą jest oczekiwanie komedii, w której humor zbudowany jest w podobny sposób jak w pierwszej części przygód Ryszarda Ochódzkiego. Co do długości – może rzeczywiście ponad dwie godziny to trochę za dużo jak na tego typu film, jednak w praktyce nie jest to aż tak odczuwalne. Natomiast co do śmieszności, to film obfituje w mnóstwo gagów i gierek słownych, które często potrafią doprowadzić do łez. Rzecz jasna nie każdego muszą one śmieszyć, jednak tu zahaczamy już o kwestię gustu, a o tych się, jak wiadomo, nie dyskutuje.
Natomiast warto poświecić trochę uwagi fabule, która ewoluuje. Ewoluuje razem z widzem, razem z otaczającym go światem – zmienia się rzeczywistość, w której żyjemy, obyczaje oraz paradoksy towarzyszące nam w szarej codzienności. Ewoluuje również Ryszard Ochódzki. W nowym XXI wieku radzi sobie całkiem dobrze, dalej jest prezesem klubu ,,Tęcza”, jeździ dobrym autem itd. Ma również problemy, które zmieniały się od ,,Misia” przez ,,Rozmowy kontrolowane” aż do ,,Rysia”. Jego transformacji towarzyszą różne paradoksy – od propagandy władzy i dobrobytu w PRL – u aż do czasów dzisiejszych, gdzie byle kretyn może wykorzystując populizm lub głupotę mas zostać posłem lub nawet kandydować na urząd głowy państwa. O tym wszystkim należy pamiętać, gdy chcemy wydać ocenę filmowi Tyma. Jednak oprócz tego dostrzegam jeszcze jedną rzecz będącą moim zdaniem istotą ,,Rysia”. Otóż uważam, iż ten obraz to swoisty prztyczek w nos dla nas samych, a sam reżyser, za co czapki z głów przed jego umysłem, zakpił dosłownie ze wszystkich – począwszy od widzów, a na aktorach grających w ,,Rysiu” skończywszy. Ukazując naszą rzeczywistość, łatwość z jaką można nami, prostymi szaraczkami manipulować grozi nam palcem i zastrzega jednocześnie, że tak naprawdę to każdy z nas, choćby nie wiadomo jak się nie nadawał, jest w stanie wyrosnąć na męża stanu. W kinie nie zwracamy na to uwagi i śmiejemy się z tego, co serwuje nam Tym, ale tak naprawdę powinno nam być wstyd, iż w taki przyjemny dla nas samych sposób zostaje obnażona nasza naiwność i niekiedy głupota.
Co do kpiny, reżyser drwi sobie z gwiazd, które wręcz biły się, by zagrać chociażby epizodzik w jego produkcji. Stad też na ekranie mamy prawdziwy wysyp gwiazd – Beata Tyszkiewicz, Krystyna Janda i Grażyna Szapołowska jako sprzątaczki. To samo Magda Zawadzka, Wiktor Zborowski, czy Jan Kobuszewski, Anna Przybylska, Borysz Szyc i wielu innych. Ten wyścig jest dość komiczny, bo tak naprawdę wszyscy traktują ,,Rysia” jako kontynuację legendy. A to nie jest kontynuacja legendy – to jest już zupełnie inna historia. Kpina jednak polega na tym, iż na samym końcu Ryszard Ochódzki ucieka od wszystkiego, ucieka od ludzi, wielkiego świata polityki etc. pokazując tym samym, że życie w naszym kraju i walka którą opisuje w filmie, a która toczyła się niejako przy doborze obsady, jest po prostu chora. Dlatego też symbolika obrazu Stanisława Tyma, wierząc jego przykrej wizji przedstawionej w ,,Rysiu”, jest tylko smętnym zakończeniem filmu, który miał być druga legendą, a stał się dobrym aczkolwiek nie rewelacyjnym obrazem traktowanym lekko z przymrużeniem oka przez tych, którzy go widzieli.
Stąd rodzi się pytanie – czy tym zrobił to świadomie? Czy świadomie stworzył średni dla masowego odbiorcy film, aby ukazać nasz kretynizm, czy po prostu na nic lepszego go nie było stać. Jednak znając Stanisława Tym, dziś już siedemdziesięcioletniego gentelmana, zdecydowanie bardziej prawdopodobna jest pierwsza możliwość , ku której sam się przychylam.