„Baraka”, film Rona Fricke, powstały w 1992 roku był wydarzeniem intrygującym. Pytanie, które jednak rodziło się przy oglądaniu tegoż obrazu było następujące: czy to jest naprawdę kino, czy raczej wyśmienicie nakręcona i zmontowana pocztówka tylko nie na papierze? Ten sam problem pojawia się po obejrzeniu jego najnowszego dzieła Fricke’a „Samsary”. Fricke’owi nie sposób odebrać wielu zasłużonych przymiotów. Jako scenarzysta, fotograf i montażysta swojego filmu spełnia swoje zadanie nie tyle bez zarzutu, a wręcz wspaniale. Obrazy są tutaj przepiękne, niektóre nawet zachwycające. Inne zaś przerażająco prawdziwe, jak te w których pokazywany jest proces produkcyjny w azjatyckich fabrykach i manufakturach. Fricke ma niesamowite oko nie tylko do pokazywania pejzaży, ale też jak najdziwniejszych postaci ludzi. Jego szerokokątna kamera daje olbrzymie możliwości, a niesamowite umiejętności montażowe nadają filmowi bardzo dużego tempa. Sceny puszczane na przyspieszeniu ogląda się jak kino akcji. Dech w piersiach zapierają ujęcia modlących się muzułmanów, maszerujących wojsk czy tańczących ludzi – wszystko to wygląda, jak piękny obrazek. Wszystko ładnie pięknie, ale pytań się rodzi dużo: jaka koncepcja stoi za realizacją tego filmu? Czy „Samsara” jest czymś poza formalną zabawą, pokazem rewelacyjnych umiejętności prowadzenia kamery? Koncepcji, mimo najszczerszych chęci, nie widzę. Film wygląda raczej jako pokaz slajdów. I mimo, że są one piękne i chwilami wzruszające, jest problem nawet z ich tematyczną koherencją. Inna kwestia czy to musi być zarzutem. Czy wszystko w kinie musi mieć fabularną głębię i bogato skonstruowanych bohaterów? Wydaje się, że we współczesnym kinie jest miejsce zarówno dla mistrza fabularnej narracji Martina Scorsese, jak i dla Rona Fricke’a, który kocha swoje kamery, taśmę montażową. Kocha jednak też najdziwniejsze oblicza ludzi, miejsc, ruch i statyczność. I za to należy mu się szacunek. Maciej Stasierski Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Helios Nowe Horyzonty.