Film nagrodzony na wielu festiwalach na całym świecie, laureat statuetki AACTA (Australijska Akademia Filmowa) oraz nominowany do Oscara w kategorii nieanglojęzycznej doczekał się swojej premiery w Polsce. W zeszły piątek do kin zawitała egzotyczna propozycja z Australii będąca wielkim odkryciem zeszłego roku. Wcześniej nikomu nieznany duet reżyserki Martin Butler i Bentley Dean skorzystał z głęboko utwierdzonego w świadomości europejskiej kultury dramatu Williama Szekspira „Romeo i Julia” i przełożył do go realiów rdzennej ludności tytułowej wyspy Tanna należącej do Vanuatu. Szekspirowski melodramat, przepiękne zdjęcia, naturalny, a wręcz naturalistyczny sposób grania, oraz korzystanie z realizmu magicznego poskutkowało ogromnym sukcesem na arenie festiwalowej. To ciekawe, że z dość nietypowego konceptu udało się stworzyć obraz, który jednocześnie jest tak mocno zanurzony w kulturze Aborygenów, a z drugiej strony tak dobrze trafia w gusta europejskie, a także amerykańskie.
Jest to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach, opowiedziana z udziałem rdzennej ludności Yakel żyjącej według tzw. Kastom, lokalnego prawa przodków. Młoda Wawa zakochuje się we wnuku wodza, Dainie. Niebawem jednak starszyzna zdecyduje, aby wydać dziewczynę za członka zwaśnionego plemienia Imedinów, by ostatecznie przypieczętować rozejm. Mimo, iż małżeństwa z miłości nie leżą w tutejszej tradycji, młodzi zostają kochankami, za co Dain zostaje wygnany z wioski. Wawa ucieka śladem ukochanego, a znieważeni Imedini żądają zemsty, grożąc wojną. Miejscem ich potajemnych spotkań będzie od teraz terytorium wulkanu, który bezpośrednio wiąże się także z ich religią. W imię miłości będą musieli poświecić wszystko, w tym wyrzec się swoich korzeni.
Dzieło reżyserów pochodzenia australijskiego przede wszystkim uwodzi na dwóch płaszczyznach. Pierwsza z nich to warstwa wizualna, która dużym nasyceniem barw cudownie stymuluje receptory wzroku. Wyraziste odcienie czerwieni w wulkanicznych sekwencjach, pełna zieleń australijskiej dżungli oraz kod wizualny zaczerpnięty nieco ze znakomitej „Moolaadé” tworzą niepowtarzalny koloryt. Drugą sferą jest prowadzenie narracji. Niespieszna, o lekko neomodernistycznym charakterze, która spokojnie i z wyczuciem płynie sobie nie zatracając przy tym szekspirowskiej dramaturgii. To synteza kilku stylów, która w zaskakująco dobry sposób współgra ze sobą na ekranie.
Mamy tu bowiem wspomniany neomodernizm, a także elementy realizmu magicznego, czy nawet cechy melodramatu kostiumowego. Dodatkowo widać, iż twórcy od samego początku chcieli wyreżyserować uniwersalne dzieło docierające do każdego widza niezależnie od długości i szerokości geograficznej jego zamieszkania. Po wspomnianych wyróżnieniach widać, że udało się osiągnąć zamierzony efekt. Zdecydowanie najlepszymi sekwencjami „Tanny” są sceny rozgrywające się w okolicach wulkanu. Niesamowite doznanie audiowizualne, które będzie się pamiętało jeszcze na długo po seansie. Wspaniała gra światłem, tryskająca lawa w rytm muzyki klasycznej, kochankowie w akcie pocałunku; w skrócie prawdziwa uczta. I wszystko byłoby wspaniałe, gdyby nie fakt, iż w pewnym momencie reżyserzy popadają w pewną pułapkę. Chcąc dotrzeć do wszystkich zatracają pod koniec filmu autentyczność. Wiadomo każdy z nas zna losy Romea i Julii i wie do czego ów dramat zmierza, jednak w pewnym momencie coś się wytraca i z magicznej i tajemniczej historii skręca w kierunku szantażu emocjonalnego. Szkoda, bo gdyby twórcy trzymali się wcześniejszego umiaru, mielibyśmy jeden z najlepszych filmów roku. W gruncie rzeczy to dobry film, mający ogromny potencjał, który przez przekroczenie pewnej cienkiej granicy pomiędzy szantażem, a oddziaływaniem na emocje, nie do końca został wykorzystany.
Ocena: 7/10