Jedna z najsłynniejszych serii filmów akcji jest w Polsce obarczona jednym z najgorszych tłumaczeń tytułów – „Szklana pułapka”. Do kina właśnie weszła piąta odsłona przygód Johna Mclane’a. Szkoda, że nie skończyło się na czwartej. Tym razem nieśmiertelny policjant (w tej roli w sumie dość rozczarowujący Bruce Willis) jedzie do Rosji, aby pojednać się z synem, co ciekawe także Johnem (Jai Courtney). Tym samym trafia w sam środek afery, w którą zaangażowane jest CIA, rosyjska opozycja demokratyczna w osobie Komarowa (znany z „Życia na podsłuchu” Sebastian Koch) i władze Rosji. Słowem – piramidalna konstrukcja, z której niestety nie wynikło nic dobrego. Film Johna Moore’a to absolutnie najgorsza odsłona serii, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Właściwie poza jak na siebie słabym Bruce’m Willisem, który ewidentnie pokazuje, że nie wie co w tym filmie robi, wszystko się w „Szklanej pułapce 5” nie zgadza. Jednym z podstawowych walorów tej serii była efektowna, mocno naciągana akcja. Tutaj niestety struna przerysowania jest naciągnięta o wiele za mocno, przez co pęka i rozpada się w drobny mak. Scena na ulicach Moskwy jest nakręcona w sposób żenująco słaby, nie wspominając już o tym, że jest po prostu głupia. Charakteryzuje ją jedna podstawowa cecha – nawet jeśli nic nie stoi Ci na drodze, to i tak szturchnij jakiś samochód. Trzy samochody, nie draśnięte dodajmy, gonią się po ulicach stolicy Rosji jakby nigdy nic. Nie goni ich żadna policja czy straż, a jak już nadjeżdża to jeden szybko skasowany radiowóz. Nie mówię, że od „Szklanej pułapki” oczekiwałbym wiele realizmu, ale naprawdę standardy wypracowane przez nowego Jamesa Bonda, czy nawet najnowsze „Mission Impossible” wymagają świeżego podejścia do scen akcji i choć minimalnego elementu prawdopodobieństwa. Co nie oznacza, że akurat na tej pierwszej sekwencji dynamicznej nie można się dobrze bawić. Śmiech, który jej towarzyszy, w późniejszym okresie filmu przeradza się niestety we wściekłość i irytację. „Szklana pułapka 5” to najkrótsza część serii, a czuć jakby była najdłuższa. Nie ma tutaj wcale intrygi, bo tych popłuczyn po kinie szpiegowskim na miano takowej nie zasługują. Nie ma też aktorstwa, bo poza Willisem, Koch, a szczególnie mięśniak Courtney się kompromitują. Co najgorsze nie ma tego, co wymaga się od współczesnego kina akcji – dobrej rozrywki. Jeszcze jeden ciekawy fakt językowy – bohaterowie rozmawiają ze sobą w iście kuriozalny sposób. Jest w tym filmie dużo momentów takich, w których jeden z Rosjan mówi do drugiego po angielsku, a tamten mu odpowiada po rosyjsku. Skąd ta niekonsekwencja, bo fajerwerkiem fabularnym bym tego nie nazwał? Nie wiem, ale w sumie ciężko stwierdzić co takiego kryło się w głowach twórców tego słabego, żenującego, katastrofalnego filmu. Oceniając po efektach ich pracy zdaje się, że bardzo niewiele. Niestety widzom nie wyżarło tak bardzo mózgu, by ten wątpliwy trud docenili. Szkoda Bruce’a Willisa na takie coś. Maciej Stasierski