Trzeci album sprawców nowej rockowej rewolucji nie jest nowością nawet na polskim rynku muzycznym, ukazał się bowiem już na początku roku. Nie mieliśmy jednak jeszcze przyjemności (okazji?) zaprezentować go na naszych łamach. Lepiej późno niż wcale. Przyznam szczerze, że, o ile z czasem przekonałam się do nowej rockowej rewolucji, do The Strokes, od których, jak wspomniałam, wszystko się zaczęło, ciągle odnosiłam się sceptycznie. Radiowe relacje przy okazji dwóch pierwszych płyt („Is This It?” oraz „Room On Fire”) powstrzymywały mnie przed sięgnięciem po muzykę kwintetu. Zasłyszane fragmenty „First Impressions of Earth” brzmiały bardziej obiecująco. Postanowiłam więc sprawdzić, jak brzmią zrewolucjonizowani The Strokes. Słusznie bowiem mówi się o zmianach w twórczości Juliana Casablancasa (wokalisty, lidera i głównego kompozytora grupy). Panowie (chłopcy?) udowadniają, że wiedzą, do czego służy rockowe instrumentarium. Obok prostych gitarowych fraz pojawiają się melodyjne riffy („Razorblade”, „Electricityscape”, „Ize the World”), sekcja rytmiczna chwilami niebezpiecznie przyśpiesza („Juicebox”, „Heart in the Cage”), a w „Vision of Division” imponuje brawurowe solo a la corrida. Owe atuty nie potrafiły mnie jednak całkiem przekonać do Nowojorczyków. Dlaczego? Ośmielę się bluźnierczo stwierdzić, że Julianowi Casablancasowi brakuje talentu kompozytorskiego. Niektórzy twierdzą, że lider The Strokes zawsze pisał dobre piosenki, a teraz nauczył się tworzyć dobre utwory. Ja uważam, iż jak na razie udała mu się tylko ta druga sztuka. Pewniaki na „First Impressions of Earth” to dwa single: dancingowe „You Only Live Once” oraz dynamiczne i agresywne “Juicebox”. Wciągają także dramatyczne „Heart In a Cage” i „Vision of Division”. W “Ize the World” Casablancasowi udało się osiągnąć równowagę między melodyjną refleksyjnością a rockowym czadem. Ale już „Fear of Sleep” odstrasza chyba najgorszym refrenem w „dziejach” new rock revolution. „Razorblade” podejrzanie przypomina roboczą wersję „Mandy” Westlife. Z innych niebezpiecznych skojarzeń- „Red Light” przywodzi na myśl enerdowski przebój „Zike, zake, hoi! hoi! hoi!” (dostępny na polskim rynku fonograficznym w wykonaniu zespołu Kwaśnica). Reszta utworów mija niemal niezauważona. The Strokes przygotowali więc płytę o pewnym muzycznym potencjale. Wielkość dzieła słychać jednak już przy pierwszych taktach. I jeśli to ma być szczyt kompozytorskich możliwości pierwszego songwritera nowej rockowej rewolucji, ja wolę parkingowe konkursy na akordy weteranów z RHCP. „First Impressions of Earth” powinno usatysfakcjonować miłośników (miłośniczki?) Casablancasowej konwencji, ale nie przekona opornych= odpornych na urok Juliana (który, swoją drogą, albo nie umie śpiewać, albo udaje całkowity brak wokalnego talentu. Ale może znowu nie zrozumiałam, o co chodzi).