Siódma rocznica śmierci to mało typowa data. Nie jest to okrągła liczba, a powszechnie przyjęło się celebrować przeważnie takowe. Jednakże zwykła data może przypominać nam niezwykłych ludzi. Dlatego warto czasem spojrzeć ciekawskim okiem do kalendarium. Dzisiejszy dzień może symbolizować Coś przez na prawdę duże „C”… Z pewnością niezwykłą była wigilia Świąt Bożego Narodzenia roku 1999. Wówczas na jednym z warszawskich osiedli we własnym mieszkaniu samobójstwo popełnił 41-letni wówczas, Tomasz Beksiński. Kim był? Z pewnością postacią barwną i kontrowersyjną. Synem Zdzisława Beksińskiego, znanego artysty pochodzącego z Sanoka. Jednak nigdy nie poszedł w ślady ojca. Zatem o kim właściwie mowa? Dla młodszego czytelnika może być to postać nie znana. Jednakże w polskim dziennikarstwie muzycznym persona co najmniej niezwykła, a pominięcie jej jest wykluczone. Już w czasach młodości Tomek wyróżniał się spośród swoich rówieśników. Od kiedy rozpoczął swoją przygodę z horrorami zaczęła ujawniać się jego fascynacja śmiercią, która towarzyszyła mu do samego końca… Miewał różne niecodzienne zachowania i pomysły. Na ich poczet należy zaliczyć na przykład wydrukowanie i rozwieszenie własnych nekrologów w rodzinnym Sanoku oraz częste przejawianie swoich myśli samobójczych… Dalsze losy zaprowadziły Beksińskiego do Katowic, gdzie studiował na wydziale anglistyki. Studiów tych jednak nigdy miał już nie ukończyć. Na początku lat 80’ rozpoczął pracę w radiu. Odnalazł się idealnie, choć nie obeszło się bez uśmiechu szczęścia. Pracę w radiu zawdzięczał po części pokaźnym zbiorom płytowym które powiększał od lat. Wielu radiowców zabiegało przez to o jego znajomość. Z początku prowadził audycję zatytułowaną „Romantycy muzyki rockowej” w programie II PR gdzie dominowała muzyka z etykietką new romantic. Następnie został prowadzącym „Wieczoru płytowego”. Audycji która pozwalała słuchaczom zetknąć się z zespołami oraz albumami które w tamtym okresie były zazwyczaj niedostępne w Polsce. Następnym etapem w karierze Beksińskiego była w końcu „przeprowadzka” do radiowej „Trójki” gdzie stworzył swoją autorską audycje „Trójka pod księżycem”. Właśnie tam zdobył największe grono wiernych sobie słuchaczy. Kontynuował dalej swoją działalność propagującą niszowe, mniej popularne u nas zespoły. Wiele osób dzięki „Trójce pod księżycem” zafascynowało i nauczyło się słuchać muzyki wymagającej od słuchacza. Beksiński nie ukrywał fascynacji zespołami pokroju The Moody Blues, King Crimson, The Sisters Of Mercy czy Lacrimosa . Był propagatorem rocka progresywnego, oraz muzyki gotyckiej z którą z czasem coraz bardziej się utożsamiał. Nie przywiązywał z kolei wagi do polskich twórców… z wyjątkiem grupy Closterkeller. Wynikało to z głębokiej przyjaźni z wokalistką, Anją Ortodox. Poza pracą radiowca był także felietonistą i recenzentem „Tylko Rocka” gdzie stworzył cykl felietonów zatytułowany „Opowieści z krypty” – wyrażał w nim m.in. swój osobisty stosunek do współczesnych wynalazków [znienawidzonych komputerów], fatalnych tłumaczeń w filmach czy też tego czego otwarcie nie tolerował – ludzkiej głupoty i prostactwa. Sam chętnie zajmował się tłumaczeniem. Przełożył na język polski filmy takie jak seria o Jamesie Bondzie, Monthy Pythonie, „Szklaną Pułapkę” czy „Rój”. Jest też autorem tłumaczeń tekstów Pink Floyd, Iron Maiden oraz Depeche Mode. Był człowiekiem świetnie wpasowanym w epokę w której przyszło mu żyć. Nieco niepoprawny romantyk, fanatyk muzyki, książki i filmu z najlepszych półek. Wyśmienity obserwator zmian zachodzących w ówczesnym świecie, wytykający mu negatywne procesy i zjawiska. Potrafiący wyselekcjonować to co najbardziej wartościowe i pozbawione powszechnej dla współczesnej popkultury sztuczności. Poprzez swoją pracę starał się pokazać wszystkim chętnym, że pośród zalewu popu, disco i wszelkiego tym podobnego chłamu znajdują się alternatywne prądy i kierunki, kierowane do inteligentnego i wrażliwego odbiorcy. Swojego rodzaju krucjata Beksińskiego odniosła bezsprzecznie powodzenie, czego żywym dowodem są rzesze ludzi identyfikujące się z tą postacią właśnie dziś. Czemu zatem odszedł tak szybko? Istnieje wiele tez na ten temat. Najbardziej wymowna jest mityczna już, związana z końcem wieku XX. Świadczy o tym ostatni felieton Beksińskiego zatytułowany właśnie „Fin de siecle” który zwiastował nieunikniony koniec. Można powiedzieć że właśnie na łamach „Tylko Rocka” nastąpiło pożegnanie Tomka z tym światem. Ostatnim, i chyba najbardziej wyraźnym sygnałem z Jego strony była przedświąteczna audycja w „Trójce”, gdzie otwarcie przyznał, że to może być już ostatnie spotkanie na antenie… Beksiński z pewnością był postacią tragiczną, jednak ośmielę się zaryzykować stwierdzeniem, że Jego śmierć nadeszła w dobrym momencie. Odszedł w sposób taki jaki sam chciał, pozostawiając po sobie wspaniałą spuściznę. Nie wkroczył w XXI wiek, który póki co jawi się w sposób okrutny i katastroficzny. Tomek Beksiński przewidział, że nie czeka nas nic lepszego i wybrał inną drogę. Może miał więc rację? Możemy sobie życzyć, aby w naszych czasach jawiło się więcej dziennikarzy i ludzi o podobnym zapale i na takim poziomie jaki reprezentował bohater tego artykułu. Matt