Chyba wszyscy pamiętamy co się stało z Romanem Kluską. Armia niekompetentnych urzędników doprowadziła do upadku jego Optimusa, sam Kluska trafił zaś na bruk. Od tego czasu jednak rozpoczęła się sądowa batalia, która doprowadziła do skompromitowania kolejnych instytucji państwowych. Ryszard Bugajski sięga po podobną historię w opartym na faktach „Układzie zamkniętym”. Prokurator Kostrzewa (kolejna wybitna rola Janusza Gajosa) i naczelnik Urzędu Skarbowego (rozczarowujący Kazimierz Kaczor) organizują intrygę, w której celem ma być dobrze prosperująca firma komputerowa. Młodzi przedsiębiorcy zostają oskarżeni o działanie w zorganizowanej grupie przestępczej. Wszystko jednak wygląda jak grubymi nićmi szyta farsa… Ryszard Bugajski znany jest z tego, że jego filmy opowiadają o niebanalnych rzeczach. W „Przesłuchaniu” ujawniał kulisy działanie Służby Bezpieczeństwa. W „Generale Nilu” pokazywał kawałek życia jednego z najważniejszych zapomnianych bohaterów AK. Tutaj znów sięgnął po kwestię bardzo poważna i trudną dla naszego społeczeństwa – nadużycia władzy na najwyższych szczeblach, bezkarność urzędników państwowych. Co różni tamte dwa filmy od tego, to fakt, że „Układ zamknięty” kończy się tam, gdzie się zaczyna – na bardzo ciekawej historii. Niemal nic innego, może poza jak zwykle kapitalną rolą Janusza Gajosa, się tutaj nie zgadza. W „Układzie” ujawniają się dotychczas nieznane słabości Bugajskiego jako reżysera. Narracja w filmie jest porwana, niekonsekwentnie poprowadzona. Niektóre sceny mają niemalże serialowy wydźwięk, a używając tego określenia nie mam zamiaru komplementowania stylu Bugajskiego. Stylu, który nie jest w stanie udźwignąć ciężaru gatunkowego tej historii. Bugajski nie potrafi z niezwykle ciekawej fabuły stworzyć różnie ciekawego kina. Robi chwilami pretensjonalny, prostacki, słabiutko zagrany dramat pod tezę. Moralizuje w sposób najbardziej banalny i przez to wyjątkowo niewiarygodny. Marnuje okazję, żeby przy okazji bardzo mocnej refleksji o funkcjonowaniu państwa stworzyć film z prawdziwego zdarzenia – tzn. taki w który można byłoby zbilansować elementy kina ambitnego i rozrywkowego. Ambicji Bugajskiemu nie brak, brak mu natomiast warsztatu. Widać to na przykład w scenach przesłuchań, które abstrahując już od ich prawnej wartości merytorycznej, przywodzą na myśl wzorce ze słabych amerykańskich seriali policyjnych. Bugajski słabo radzi sobie także w innych kwestiach. Za mocno opiera swój film na charyzmie Janusza Gajosa, co w chwili gdy grany przez niego prokurator Kostrzewa znika na pół godziny z ekranu, odbiera „Układowi” niemal całą energię. Inne postaci wypadają w porównaniu z Kostrzewą blado, żeby nie powiedzieć żenująco. Szczególnie prokurator Słodowski, grany fatalnie przez Wojciecha Żołądkiewicza, jest bohaterem wybitnie przerysowanym, komicznie nierealistycznym, pozbawionym charyzmy. Także grający naczelnika US Kazimierz Kaczor nie ma szans w starciu z Gajosem, którego bohater nie jest wcale napisany najlepiej, bo dość grubą i jednostronną kreską. Jednak wystarcza charyzmy tego wybitnego aktora do uwiarygodnienia Kostrzewy. O samych przedsiębiorcach nie wiemy nic, ale też oni są w tej całej intrydze nieistotnymi trybami. Wizualnie także „Układ zamknięty” nie jest perełką i bliżej mu znowu do dzieł telewizyjnych w stylu „Komisarza Alexa”. Doskonale rozumiem, co Ryszard Bugajski chciał powiedzieć. Szkoda, że użył do tego tak złych, tak nie przystających do powagi tematu środków. Gdyby nie Janusz Gajos swobodnie można byłoby „Układ zamknięty” odradzić. A tak fani tego najlepszego bodaj polskiego aktora na pewno pójdą do kina. Czy się rozczarują? Nim nie, filmem owszem. Maciej Stasierski FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA NOWE HORYZONTY