Salzburg pożegnał nas deserowym rarytasem. Podobnych smakołyków trudno było oczekiwać po Bambergu – niemieckiej stolicy piwnej wędzonki, tłustego mięsa i białej kiełbasy w różnych wydaniach. Jednak na miejscu zaskoczyła nas kolejna zupa, tym razem po prostu sezonowa – oparta na szparagach.
Ja wiem, że sezon na szparagi ruszył pełną parą. Może też dlatego restauratorzy i właściciele bamberskich browarów postawili właśnie na ten produkt formułując swoje menu dnia. Problem w tym, że przeszarżowali cenowo, bo trudno było znaleźć danie ze szparagami tańsze niż 13-14 euro. Poza tym, które zgodnie uznaliśmy za naprawdę zacną rzecz – znowu spróbowaliśmy zupy w dwóch miejscach. Pierwszym, od którego zresztą rozpoczęliśmy naszą bardzo intensywną (naprawdę bardzo intensywną!) podróż po lokalnych restauracjach była Schlenkerla. Jeśli ktoś interesuje się piwem nie od wczoraj, na pewno słyszał o tym bodaj najsłynniejszym bamberskim browarze, którego Rauchmärzen to absolutna piwna torpeda. O tym jednak zaraz, wróćmy na chwilę do jedzenia. Zupa szparagowa miała trochę ten sam problem, co czosnkowa w Stieglu – za mało smaku, za dużo płynu. Dokładnie odwrotnie w stosunku do drugiej naszej próby tejże w restauracji browaru Greifenklau, której było mało, ale za to była wspaniale aromatyczna, choć kapkę zbyt słona. W Greifenklau wypiliśmy najlepszego lagera podczas wyjazdu, tym razem o dziwo pozbawionego wędzonki.
Te dwie restauracje, poza szparagami, łączy to, że odkrywałem w nich magię (lub w drugim przypadku jej brak) niemieckich bratwurstów. To w jakich sposób zostały podane białe grillowane kiełbaski w Schlenkerli po prostu zachęca do jedzenia. Muszę przyznać, pewnie to zresztą zauważyliście szczególnie w relacji z Wiednia, że sposób podawania dań odbiega od tego, do czego przyzwyczajamy się powoli w naszym kraju. Z drugiej strony ciężko o większe wysublimowanie, kiedy podaje się schabowego lub kiełbasę, które w Polsce, przy naszej swoistej rewolucji dobrego, zdrowego jedzenia nie należą do dań łatwych do odnalezienia w kartach nowopowstających restauracji. Nie oszukujmy się – trudno żeby stanowiły dodatek do czipsów z jarmużu. Bamberg dostarczył dwóch przykładów naprawdę podważających regułę, że takiej klasyki nie można ładnie podać – kiełbaski w Schlenkerli…
…i sznycel w Eckertsie – klasyka, ale jednocześnie bezapelacyjnie najlepsze danie tego wyjazdu. Dodam, że przyjaciółka otrzymała danie wyglądające niegorzej, a genialne w smaku. Była to tutejsza wariacja na kozi ser. Obydwoje uznaliśmy tę restaurację za najlepszą, w której przyszło nam zjeść. Co się poza tym je w Bambergu? Mięso – golonkę, długoduszoną łopatkę. Ale też ciekawe ziemniaczane knedle w sosie grzybowym. Od razu uprzedzam – nie były to pieczarki, a przynajmniej nie same. Tę potrawę znaleźliśmy w jedynej knajpie, która oferowała także trochę comfort food w postaci kilku typów nieźle wyglądających burgerów.
A co z piwem? W Bambergu istnieje 9 browarów – jak na 70-tysięczne miasto niesamowicie dużo. Każdy z nich ma dedykowaną knajpkę oraz dostarcza swoje piwa do właściwie wszystkich miejscowych restauracji. Nam się udało spróbować piw z 6: Schlenkerli, Speziala, Fässli, Mahr’s, Greifenklau i Kloster. Schlenkerla to mistrzostwo wędzonki, która jednak w żaden sposób nie odrzuca. Z kolei Spezial zaprezentował się świetnie swoimi lagerami, zarówno tym rauch czyli wersją wędzoną, jak i tzw. piwem „U”, które jest pozbawione wędzonki. Najsłabiej w tej rywalizacji wypadła Fässla, która jest ewidentnym przykładem tego, że rewolucja piwna jest daleko od Bambergu. Od dziś z kolei to ja robię rewolucję w swojej diecie, bo nie wiem czy już wspominałem, ale pobyt w Bambergu był intensywny, bardzo intensywny…
fot. www.schlenkerla.de