Bardzo dobrym pomysłem na sam początek długiego majowego weekendu było wybranie się do stolicy Austrii – nie dlatego, że Wiedeń wygląda jak upgrade’owana wersja Budapesztu, a przy dobrych wiatrach inspirował nawet do wspominania Rzymu. Bardziej ze względu na nie pierwszą w przypadku moich ostatnich wyjazdów wycieczkę kulinarną. Pewnie powiecie, że zwariowałem, bo przecież austriackie jedzenie nie należy do wysublimowanych, odkrywczych czy nawet szczególnie zdrowych. Ale jednak to co udało im się w kuchni stworzyć, doprowadzili do perfekcji.
Punkt 1 – Wiener Schnitzel
Wygląda na to, że gdzie byście nie znaleźli go w karcie, to i tak wygraliście. Jest to nie tylko bardzo pożywne, ale też po prostu bezapelacyjnie dobre danie. Najczęściej podawane z sałatką ziemniaczaną, jednak raczej nie taka znaną w Polsce, bo z olejem lub oliwą. W naszym przypadku sprawdziło się genialnie po długiej podróży.
Punkt 2 – Apfelstrudel & torcik czekoladowy (Sachera)
Kawiarni w stolicy Austrii od groma i wszystkie zajęte, kolejka do Cafe Sacher kuriozalnie duża – trafiliśmy więc do takiej, która swoim wystrojem nieco przypominała jadalnię z Hotelu Zacisze. Jednak nie ma się co bać takich miejsc. Strudel okazał się bardzo smaczną wariacją na temat szarlotki, choć jakby był podany na ciepło pewnie zyskałby jeszcze więcej mojego uznania. Gorzej z tortem czekoladowym – jeśli tak on zwykle smakuje, tzn. jest suchy w środku, a z zewnątrz wyjątkowo sztuczny, to nie będzie nigdy moim faworytem.
Punkt 3 – Kanapki Trześniewskiego
Genialna przekąska w ramach drugiego śniadania. Trzeba było Polaka, żeby nauczył Austriaków, jak robić różnego rodzaju pasty i nakładać je na ciemny chleb? Nie sądzę, bo pomysł wydaje się wyjątkowo prosty. Jednak to właśnie Franciszek Trześniewski taką ideę zapoczątkował i się przyjęła. Dodatkiem do zestawu kanapek (ja wybrałem z grzybami, sardynkami oraz z pomidorami) powinien być zawsze Pfiff czyli piwo o pojemności 1/8 litra – dla mnie bomba.
Punkt 4 – Gulasz
Oczywiście danie nie do końca tutejsze, pożyczone od węgierskich sąsiadów, ale za to z austriackim twistem w postaci doskonale pasującego w tym miejscu jajka sadzonego i małej kiełbaski – naprawdę znakomita rzecz, zarówno pod względem sytości, jak i smaku.
Punkt 5 – Kaiserschmarrn
Najdziwniejsza z rzeczy, które dotychczas jedliśmy – porwany omlet na słodko z powidłami on the side. Danie trochę wyglądające, jakby kiedyś kucharzowi nie wyszedł omlet (lub zostały resztki z ciasta), więc postanowił uratować to co zostało poprzez dodanie cukru i owoców. Bardzo ciekawe danie.
O piwie austriacki pisać nie będę, bo też nie jest ono głównym walorem stolicy Austrii. Piwne szlaki będziemy przemierzać w Bambergu, o którym już w następnej korespondencji z długiego weekendu.