Ten wyjazd był jednocześnie radością i cierpieniem dla mojego organizmu. Z jednej strony właściwie za każdym razem mógłbym krzyczeć „Niebo w gębie!”. Z drugiej mój żołądek i inne organy zajmujące się trawieniem biją na alarm. Już od wczoraj powracam stopniowo do twarogu lub ryby. Wróćmy jednak na chwilę jeszcze do Austrii. Konkretnie do Salzburgu, dokąd zawitaliśmy na jeden dzień naszej kulinarno-piwnej podróży. Co tam dostaliśmy? Dwie interesujące rzeczy, które wyróżniały się z grona sprawdzonych już w Wiedniu sznycli, torcików i kiełbas.
Pierwszą była robiona na śmietanie kremowa zupa z dzikiego czosnku, podawana ze smażonymi grzankami. Myślę, że można ją uznać za swego rodzaju miejscowy przysmak, skoro znaleźliśmy ją jako jedno z dań dnia w dwóch niezależnych od siebie restauracjach. Spróbowałem obydwu, co dla potencjalnych towarzyszy ewentualnych imprezowych harców byłoby nie do zniesienia, ale nie myślałem o tym. W jednej z najbardziej znanych restauracji Salzburga Cafe Mozart (niestety poza tym wielkie rozczarowanie) podano mi maleńki talerzyk tej zupy. Była znakomita, to prawda, ale pod względem ilości knajpa ta przegrała w przedbiegach z Stieglkeller, czyli restauracją miejscowego browaru Stiegl. Wersja browarowa też miała swoje wady, bo była zdecydowanie mniej intensywna w smaku, w którym dominowała śmietana a nie czosnek. Zupa przez to była trochę zbyt wodnista. Idealnym byłoby połączenie smaku osiągniętego przez Mozarta z ilością Stiegla – wtedy mielibyśmy do czynienia z prawdziwym przysmakiem.
Stiegl jednak odrobił to, co przez zupę lekko stracił – po pierwsze całkiem przyzwoitym piwem, m.in. Max Glaner’s IPA. Nie jest to piwna rewolucja, która w Polsce jest aktualnie na porządku dziennym, ale też trzeba docenić, że udało się wytworzyć coś ciekawszego niż lager a la Warka, bardziej przypominający kolorowaną wodę gazowaną. Petarda wieczoru przyszła jednak później – nazywa się Salzburger Nockerln. Nie jest to opcja dla ludzi z wysokim poziomem cholesterolu, bo deser oparty jest niemal w stu procentach na białku z jajka, które na gładko miesza się jeszcze z mąką, żółtkiem i cukrem pudrem. Dodajmy do tego powidła, w zależności od knajpy, z truskawek lub żurawiny i otrzymamy klasyczny salzburski deser. W karcie znajdziecie informację, że przygotowuje się go 20 minut i rzeczywiście tak jest. Warto jednak poczekać, bo otrzymacie coś tradycyjnego dla regionu. Austriacki suflet z mozartowskiego Salzburga, które jest miastem absolutnie przepięknym, wartym wielokrotnego wracania, poznawania nie tylko smaków, ale też uliczek, których po przejściu rzeki jest od groma. Wrócę!