Yeah Yeah Yeahs zaistnieli na światowej scenie muzycznej w 2003 roku. Wydali wtedy swój debiutancki album zatytułowany „Fever To Tell”, i od razu stali się jedną z wielkich muzycznych sensacji razem z m.in. The White Stripes. Jednak w przeciwieństwie do duetu z Detroit, Yeah Yeah Yeahs nie odnieśli sukcesu dzięki wspaniałym kompozycjom, lecz z powodu charyzmatycznej wokalistki Karen O w składzie. Jej kontrowersyjne zachowania na scenie sprawiły, że krytyka zupełnie nie zaprzątała sobie głowy tym, że Karen kompletnie nie potrafi śpiewać a zespół nie posiada niemal żadnej godnej uwagi piosenki (z wyjątkiem świetnego Maps). Jednak moda na Yeah Yeah Yeahs minęła wraz z nadejściem nowego roku (i debiutem Franz Ferdinand…). Teraz po ponad dwóch latach nadchodzi czas rehabilitacji. Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę na „Show Your Bones” jest to, że Karen O zaczęła śpiewać! Nie żeby robiła to naprawdę dobrze, ale udowadnia jak można to robić z niezłym rezultatem, nie mając do tego warunków (z historii wiemy, że taką sztukę uprawiali chociażby Jimi Hendrix, Johnny Rotten czy Kurt Cobain). Niemniej jednak wreszcie są jakieś melodie, a nie tylko wycie lub/i melodeklamacja! Drugą rzeczą, która się zmieniła od czasów debiutu, są inspiracje muzyczne zespołu. Wcześniej był to garażowy punk z lekką domieszką bluesa. Teraz cofnęli się o kilka dekad do złotej epoki rock and rolla, country i folku. Oczywiście wzbogacone o współczesne patenty aranżacyjne. Nick Zimmer – gitarzysta zespołu, odpowiedzialny za kompozycje udowodnił, że zna się na rzeczy. Utwory są wprawdzie oszczędne w swojej strukturze, ale przykuwają uwagę dzięki doskonałemu użyciu efektów gitarowych, co je urozmaica. Przyjrzyjmy się, więc dokładniej tym piosenkom… Otwierającym płytę utworem jest singlowy „Gold Lion”. Prym w nim wiedzie folkowa akustyczna gitara i słodka melodia śpiewana przez Karen. Dokładnie to samo można powiedzieć o piosenkach takich jak „Way Out” i „Cheated Hearts”, lecz tam są już wzbogacające całość interesujące zagrywki gitary elektrycznej, które pojawiają się także w „Honeybar”, „Dudley”, czy też „Mysteries” czerpiące całymi garściami z tradycji country i rock and rolla. Jak widać te kompozycje są utrzymane w zbliżonej stylistyce, jednak z pewnością trzymają poziom i nie można ich uznać za wypełniacze. Mimo wszystko to nie one są najmocniejszymi punktami albumu. Za najciekawsze moim zdaniem należy uznać nietypowe „Fancy” i „Phenomena”. Pierwszy jest tajemniczy, wciągający swoim klimatem. Wyróżnia się nowoczesnym, dosyć zgiełkliwym brzmieniem i użyciem pogłosu w warstwie wokalnej. Drugi natomiast to pastisz rapu (sic). Piosenka ma świetną hiphopową rytmikę, ciekawie dograne gitary i jeszcze ten okrzyk „Yo!” w refrenie – naprawdę stylowo wykonany! Obok tego nie można przejść obojętnie! Te dwa utwory są wprawdzie najciekawsze muzycznie, lecz nie najpiękniejsze. Do tej kategorii zaliczam „The Sweets” i „Warrior”. Są one jakby rozwinięciem „Maps” z debiutu. Oba wolne, w końcówce wybuchające emocjami. W głosie Karen O słychać, że oddaje jakby swoje wnętrze – całą kobiecą wrażliwość i cierpienie. Przecież w muzyce chodzi o przekazywanie emocji i to one stanowią o jej sile. Dzięki tym dwóm kompozycjom na nowej płycie Yeah Yeah Yeahs jest ich mnóstwo! I chociażby, dlatego powinno się jej posłuchać. Jako codę umieszczono radosny i łagodny „Turn Into” świetnie przygotowujący do ponownego wciśnięcia PLAY w swojej wieży… Cóż na koniec trzeba powiedzieć otwarcie, że sukcesu komercyjnego jak w przypadku „Fever To Tell” sobie nie zapewnili, jednak wreszcie nadszedł ten artystyczny.