Nawet jeśli ktokolwiek dotrwał z serią „Piła” do samego jej końca, czyli do części siódmej z 2010 roku, i przetrwał fundowane przez nią olbrzymie rozczarowanie, raczej nie oczekiwał już jakiejkolwiek kontynuacji. Bo zlikwidować powstały wówczas niesmak i opowiedzieć nową historię, która potrafiłaby zainteresować i sensownie dołożyć kolejne elementy układanki, byłoby bardzo trudno. Dlatego twórcy najnowszej odsłony nawet nie próbowali tego dokonać – stworzyli film bliźniaczo podobny do każdego słabego horroro-kryminału, a nieprzystający do marki zapoczątkowanej 13 lat temu przez Jamesa Wana w żadnym stopniu.
„Dziedzictwo”, mając za nic swe dziedzictwo, za jedyne nawiązanie do wcześniejszej historii traktuje w zasadzie wyłącznie śmierć Jigsawa, od której mija już 10 lat. W ręce policji trafiają ciała z charakterystycznymi wycięciami w kształcie puzzli, sugerującymi powrót zza grobu genialnego psychopaty. Rozpoczyna się śledztwo. W międzyczasie obserwujemy test, jaki serwuje on kolejnym osobom, według niego niezasługującym na życie. Oto rozpoczyna się gra. Oto rozpoczyna się festiwal leniwego scenopisarstwa.
Podczas gdy poprzednie części w dużej mierze całkiem sprawnie radziły sobie z umykaniem przed poważniejszymi lukami logicznymi czy niedorzecznym zachowaniem bohaterów, tak film braci Spierig („Daybreakers”, „Przeznaczenie”) roi się od nich już w pierwszej scenie. Postaci mające przejść krwawy test to skończeni idioci, którym oszczędzono nawet najprostszej charakterystyki, a pułapki, jakie mają do przejścia, nie dość, że wyglądają mało okazale i nie wywołują u widza jakichkolwiek emocji, to część z nich bez większego trudu dałoby się obejść. I, co już wyjątkowo w tym przypadku dziwne, rozlewu krwi nie będzie tak wiele, ile oczekiwaliby fani ostatnich odsłon.
„Dziedzictwo” jest dla swoich poprzedników podobną obelgą i splunięciem w twarze fanów, co „Blair witch” dla kultowego horroru z 1999. Próżno tu szukać agresywnego montażu, charakterystycznych brudnych filtrów czy klimatycznych lokacji (co dałoby się jeszcze obronić, gdybyśmy otrzymali satysfakcjonujący ekwiwalent), podczas gdy fabuła już nie tyle ignoruje istotne wątki serii, co je podważa, oferując jedynie estetyczne unowocześnienia – głos oprawcy usłyszymy z pendrive’a miast kasety, złowieszczą lalkę (z jakiegoś powodu ze świecącymi oczami) zobaczymy z płaskiego telewizora, ofiary zamknięte zostaną w chacie na wsi, z dala od industrialnych przestrzeni, a na końcu legendarne „game over” zostanie zastąpione tekstem, który zapomnicie równie szybko, co cały film.
Natomiast końcowy twist, który nieraz potrafił wiele uratować, uznanie znajdzie tylko u tych, którzy o genialnych planach Jigsawa i jego naśladowców nie wiedzą jeszcze zupełnie nic. „Piła: Dziedzictwo” jest filmem niepotrzebnym absolutnie nikomu, pozbawionym pomysłu na własną tożsamość, nie dając widzom nawet pustej, krwawej rozrywki. Oby nikomu nie przyszło do głowy, by zabierać się za kontynuację – za rok, czy za siedem lat.