Magazyn 

10 najlepszych albumów zagranicznych 2017 roku

  1. Gorillaz – Humanz
    Nowy album Gorillaz świetnie podsumowuje to, co w ostatnim czasie dzieje się w muzyce i w ogóle na świecie. Pełno tutaj odniesień do obecnej sytuacji politycznej i obaw o przyszłość takiego świata. Do współpracy przy płycie Albarn zaprosił około 20 artystów z bardzo różnych światów, co dało ogromne zróżnicowanie i sprawiło, że Humanz przypomina bardziej playlistę niż album. Mamy więc sporo rapu, ale też soul, pop i dużo nawiązań do muzyki klubowej – w końcu Humanz jest w zamyśle płytą przeznaczoną na imprezę (z okazji końca świata). Nowy album Gorillaz jest więc może nawet nie tyle najlepszym, co najbardziej reprezentatywnym albumem ostatniego roku. (Błażej Grabowski)
    Gorillaz wracają i robią to z rozmachem tak dużym, że nie obyło się bez mieszanych odczuć odbiorców, jednak według mnie jak najbardziej jest czego słuchać. Mimo, że albumu przez jego różnorodność nie da się sklasyfikować do jednego czy dwóch gatunków, da się odczuć to „coś” czym Gorillaz zachwycało (i robi to dalej) swoich fanów. (Gosia Lewińska)
  2. Kendrick Lamar – Damn.
    „Damn. to czwarty studyjny album Kendricka (nie licząc Untitled Unmastered, które było „tylko” kompilacją odrzutów z To Pimp a Butterfly). Krążek wyszedł nieprzypadkowo w Wielki Piątek, kiedy chrześcijanie poddają się zadumie nad męką Chrystusa. Tak oto dostajemy 14 numerów (czyżby nawiązanie do 14 stacji drogi krzyżowej) o bardzo różnym wydźwięku, które składają się na aktualny stan emocjonalny Kendricka. Pride – duma ze świadomości bycia najlepszym raperem stoi w sprzeczności z ideałami – grzechem pychy, samouwielbieniem. Lust – pożądanie, które pochłania wartościowy czas i prowadzi do zepsucia. Fear ­– strach towarzyszący Lamarowi od dzieciństwa po dziś dzień w różnych formach. To, co Damn. pozostawia po przesłuchaniu to smutna refleksja prowadząca do wielu konkluzji. Prowokuje do przemyśleń religijnych, ideowych, ale także – co bardzo ważne – jest wybitna na poziomie muzycznym.” (Kamil Szufladowicz) (Pełna recenzja tutaj)
  3. Foo Fighters – Concrete and Gold
    Foo tym albumem pokazuje, że jest aktualnie na absolutnym rockowym top na świecie. Dla mnie Concrete jest o poziom wyżej od swojej poprzedniczki – Sonic Highways. Cały album jest połączeniem ostrych, mocnych riffów (Run, Make It Right czy La Dee Da) po utwory bardzo spokojne (Dirty Water, Happy Ever After, Sunday Rain). Najsłabszym elementem tej świetnej płyty jest jej zakończenie, czyli utwór tytułowy, który do samego albumu nie wnosi nic ciekawego. Jednak zanim dotrze do niego słuchacz trafi na 10 zróżnicowanych, różnych, świetnych kawałków. (Wojtek Nogaj)
  4. Fever Ray – Plunge
    Muszę przyznać, że ten album mnie zaskoczył, bo myślałem, że Karin Dreijer Andersson będzie chciała bardziej odciąć się od stylistyki The Knife, do czego pierwszy krok zrobiła swoim solowym debiutem. A tutaj mamy ewidentny powrót do korzeni. Plunge brzmi jak połączenie całej dotychczasowej twórczości The Knife. Do tego stopnia, że czasami mam wrażenie, jakby niektóre sample zostały żywcem wyciągnięte z Silent Shout. Jednak mnie jako fana The Knife takie powroty bardzo cieszą, zwłaszcza że album jest świetnie zrobiony. Plunge to esencja tego co najlepsze w The Knife i Fever Ray. (Błażej)
  5. The xx – I See You
    Przy powstawaniu poprzedniej płyty Coexist muzycy zapowiadali, że za drugim razem będzie żwawiej i bardziej tanecznie. Niezbyt im się to wtedy udało, ale tym razem londyńskie trio rzeczywiście skręciło bardziej w stronę muzyki klubowej. Nie oznacza to jednak, że jest to płyta, którą puścicie na imprezie i ludzie będą świetnie bawić się przy każdym kawałku. Pamiętajmy, że to wciąż The xx, znani najbardziej ze swojego smutku i melancholii. I See You balansuje między tymi dwoma światami, zachowując w tym wszystkim umiar i idealną równowagę. (Błażej)
  6. Yaeji – yaeji + EP2
    Mimo że nie wydała pełnoprawnego albumu, okazała się absolutnym hitem tego roku. Gdybym to ja przyznawał nagrody za najlepszy debiut i największe odkrycie roku, statuetki bez wątpienia trafiłyby do Yaeji. Zresztą to nie tylko moje zdanie. Wszyscy krytycy i recenzenci zachwycają się Koreanką z Queens i jej wyjątkowym połączeniem house’u, trapu i rapu. (Błażej)
  7. Queens of the Stone Age – Villains
    O tym dziele popełniłem już tekst. Bardzo dobry krążek nam sprezentował Joshua Homme i jego ekipa. Nie bez przyczyny wywyższam frontmana QOTSA ponad resztą zespołu, bo to jego głos jest dla mnie kluczowym elementem albumu. Jego wokalny kunszt odbija się w praktycznie każdym utworze na Villains. Oprócz tego samo brzmienie i linie melodyczne ciągle rozwijające się dają obraz bardzo dobrego albumu. Jedynym minusem w moim mniemaniu są momentami przedłużone utwory, co niektórych słuchaczy może męczyć. (Wojtek)
  8. St. Vincent – Masseduction
    Olbrzymi powiew świeżości. Annie Clark wydała dla mnie najlepszy album w swojej karierze. Masseduction łączy w sobie masę elektronicznych brzmień przeplatanych świetnym dźwiękiem gitary stworzonej specjalnie dla Annie przez Ernie Ball. W odróżnieniu do poprzednich krążków St. Vincent w tym to połączenie jest najzgrabniejsze i wypadło najlepiej. Dodatkowo cała stylistyka albumu i teledysków promujących go dodaje kolorytu do całości. Utwory takie jak Masseduction, New York i Los Ageless (z przepięknym refrenem, który zdobył moje serce) to tylko przykłady, bo tak naprawdę nad każdym z utworów na Masseduction warto się zatrzymać i w nie wsłuchać. (Wojtek)
  9. Stormzy – Gang Signs & Prayer
    „[…]Mamy tu bowiem do czynienia z bardzo przyjemnym połączeniem dosyć ostrego, mocno elektronicznego brzmienia typowego dla londyńskiej sceny hiphopowej (First Things First, Cold, Bad Boys, Big for Your Boots, Mr Skeng) z balladowymi, spokojnymi i cloudowymi piosenkami (Blinded by Your Grace Pt. 1, 2, Velvet, Cigarettes & Cush, Don’t Cry for Me). Próba dosyć ryzykowna ze względu na wizerunek artystów grime’owych, jednak jak najbardziej udana. Stormzy pomimo swoich postury i wzrostu wydaje się być ciepłym i sympatycznym człowiekiem, co też potwierdza się na płycie. Pokazuje swoje dwie twarze – tę „gangsterską” – człowieka, z którym nie warto zadzierać, oraz emocjonalną – jego przywiązanie do matki, czy duchowy stosunek do Boga.” (Kamil) (Pełna recenzja tutaj)
  10. Charli XCX – POP 2
    To już 3. wspólny projekt Charli XCX i A.G. Cooka i mam nadzieję, że nie ostatni bo udało im się stworzyć coś zupełnie nowego w muzyce pop. Bity Cooka ewoluowały od czasów Hey QT i What I Mean – aranżacje są bogatsze i pojawiły się inspiracje hip-hopem i r&b. No i nie jest już aż tak słodko jak kiedyś. Duży wpływ na sukces płyty, mają też zaproszeni goście – od bardziej mainstreamowych gwiazd jak Tove Lo, MO czy Carly Rae Jepsen po absolutną alternatywę, czyli np. estońskiego post-soviet rapera Tommyego Casha albo gwiazdę queer rapu Mykki Blanco. Charli XCX wyrasta na wizjonerkę muzyki popularnej, bo POP 2 rzeczywiście można nazwać popem 2.0. (Błażej)

Related posts

Leave a Comment