Tak się czasem w życiu dzieje, że nasze stopy wiodą nas w stronę kultury wyższej. Wiele osób w takich momentach po prostu siada i ma nadzieję, że to uczucie szybko przejdzie, ale niektórzy (w tym, rzecz jasna, ja) tej emocjonalnej fali po prostu się poddają. Tym razem mój wybór padł na spektakl Wrocławskiego Teatru Komedia pt. Kolacja dla głupca – prostą fabularnie, ale mającą morał rzecz o mężczyznach, kobietach i tym, że głupota jest naprawdę bardzo relatywna. Artystyczny zarys Fabuła nie jest bardzo zawiła – wszystko zaczyna się bowiem od jednego człowieka, Pawła Broszaka (Paweł Okoński, również reżyser sztuki), który to ma brzydki zwyczaj uczęszczania na kolacje, na które zarówno on, jak i jego przyjaciele, zapraszają mniej inteligentnych członków społeczeństwa w celu ich dyskretnego, prawie niezauważalnego wyśmiania. Broszak czeka właśnie na swojego zawodnika, Franciszka Piniona (genialny Mirosław Kropielnicki), kiedy niespodziewana kontuzja wywraca jego pięknie zaplanowany wieczór do góry nogami. Coraz lepiej Brzmi jak pomysł na teatralny hit? Zapewne; zresztą film oparty na tym samym scenariuszu Francisa Vebera, nakręcony przez niego w 1998 roku we Francji, według źródeł zdobył uznanie rzeszy widzów zaśmiewającej się zeń do łez. Szkoda tylko, że na pomyśle się skończyło – połowa pierwszego aktu wolna jest od żartów wywołujących ból brzucha; czasem jedynie na naszych twarzach ujrzeć można niewyraźny grymas. Akt drugi zaś wygląda tak, jakby napisał go zupełnie ktoś inny – dobre gagi pojawiają się o wiele częściej, są lepiej skonstruowane i dają aktorom większe pole do popisu (choć takiemu np. Mayday i tak nie dorównuje); jednak najlepszy kawałek zaczyna się wtedy, kiedy padają ostatnie słowa scenariusza, a trupa teatralna zaczyna dokazywać na swój własny sposób, nieograniczona żadnymi tekstowymi ramami (Jozin z Bazin wiecznie żywy!); dzięki tej końcówce z teatru wychodzimy uśmiechnięci i przepełnieni dobrym humorem. Ambiwalentne odczucia Kiedy przychodzi do recenzji przedstawienia, na pewno pochwalić należy aktorów, którzy, wbrew scenariuszowi, poruszają publiczność swymi talentami; szczególną uwagę zwrócić trzeba na pewno na wcześniej już przeze mnie wspomnianych Pawła Okońskiego i Mirosława Kropielnickiego. Jednak mimo tych niezaprzeczalnych atutów, w widzu pozostaje pewne rozczarowanie, wywołane przez ten nieszczęsny scenariusz. Spektakl jest zatem tylko średni, ale sam Teatr Komedia wydaje się pełen potencjału. Czas więc zaplanować kolejną wycieczkę… Agata Słupska