Rzadko do polskich kin trafiają amerykańskie filmy dokumentalne. Nawet najważniejsi przedstawiciele tego gatunku jak Michael Moore czy Errol Morris nie zawsze znajdują uznanie u naszych dystrybutorów. Jeśli więc jakiś dokument trafia do Polski i jeszcze towarzyszy mu bardzo duża kampania promocyjna, znaczy że mamy do czynienia z czymś naprawdę niezwykłym. I tak rzeczywiście jest w przypadku filmu Malika Bendjelloula – „Sugar Man”, który Akademia Filmowa uznała za najlepszy film dokumentalny mijającego roku. Szczerze powiem, że przed rozpoczęcie seansu „Sugar Mana” nie chciałem nic na temat tego filmu czytać. W przypadku tak potencjalnie dużego wydarzenia lepiej się dodatkowo nie nastawiać, żeby nie wyjść z kina zawiedzionym. Jednak jak się okazało później takiego zagrożenia nie było. „Sugar Man” to bowiem nie tylko jeden z najlepszych dokumentów ostatnich lat, ale też generalnie jeden z najlepszych filmów skończonego niedawno sezonu oskarowego. Debiut Malika Bendjelloula łączy w sobie wydawać by się mogło niemożliwe do połączenia gatunki. Jest jednocześnie swego rodzaju historią detektywistyczną przemieszaną z elementami typowego muzycznego dokumentu, genialnie pokazując życie, twórczość Sixto Rodriguez, oraz oceny jakie towarzyszyły jego postaci na przestrzeni lat. Co jednak najważniejsze, o „Sugar Manie” można też mówić jako o swoistej południowoafrykańskiej baśni z american dream w tle. Mamy tutaj całą plejadę ekscentrycznych, oryginalnych bohaterów, których łączy umiłowanie do muzyki Rodrigueza. Można w tym przypadku wręcz mówić o swoistym ubóstwieniu jego twórczości, stworzeniu z niego pewnego symbolu bardzo istotnych przemian społecznych w najtragiczniejszych latach afrykańskiego apartheidu. Teksty Rodrigueza stały się wtedy dla ludzi inspiracją do działania, do zmiany która w końcu nastąpi. Przy tym jednak tworzą oni różnego rodzaju mity na jego temat. W tym momencie można mówić o „Sugar Manie” jako o solidnym dokumencie społecznym, pokazującym konkretne zjawisko. Element baśni włącza się w filmie Bendjelloula w chwili, gdy nasi bohaterowie weryfikują informacje na temat losów swojego idola. Nie chcę zdradzać do końca o co chodzi, jednak mogę powiedzieć jedno – druga połowa „Sugar Mana” to jeden z najbardziej inspirujących, poruszających serce, ale też poprawiających humor momentów tego roku w kinie. Co ważne jednak przy ostatecznej ocenie „Sugar Mana” Malik Bendjelloul nie jest facetem z przypadku, który stawia przed człowiekiem kamerę i mówi mu „opowiadaj, coś potem z tego zrobimy”. On sam jest świetnym opowiadaczem historii, genialnie żongluje w filmie napięciem, bilansuje chwile poważne, refleksyjne z tymi zabawnymi. Dzięki wielkiej sprawności reżyserskiej Malika Bendjelloula „Sugar Mana” ogląda się jak najlepszy film fabularny z mocno zarysowaną akcją i bohaterami. Tutaj wystarcza jednak za to prawdziwa historia fascynującego życia Sixto Rodrigueza. Prawdziwa perełka! Maciej Stasierski