Obecnie prym wśród gatunków muzyki współczesnej wiedzie rap – a to za sprawą jego wyjścia z podziemia i otwarcia się na inne gatunki: electro, rock, house, wyjątkowo popularny ostatnio trap, czy nawet na muzykę klasyczną. Podczas koncertów raperom coraz częściej towarzyszą już nie tylko hypemani i DJ-e, ale też całe zespoły. Najlepszym przykładem są Łona i Webber, koncertujący razem z fenomenalnymi The Pimps, czy Miuosh, który ostatnio podczas koncertu we Wrocławiu wystąpił wraz z orkiestrą symfoniczną. Romanse tych różnych światów sprawiają, że rap przestał być postrzegany jako muzyka dla młodzieży z blokowisk i zaczął trafiać do każdego: od gimnazjalistów, przez hipsterów, po koneserów muzyki z wyższej półki. Pojawili się też artyści, którzy zaczęli tworzyć muzykę eksperymentalną opartą na rapie i to właśnie taki zespół chciałbym wam dzisiaj polecić.
Duet, który tworzą bracia o pseudonimach Król Świata i Brat Jordah, prezentuje rap, którego nie da się w żaden sposób zaszufladkować, dlatego najlepszym określeniem ich muzyki jest rap alternatywny. Flaszki i Szlugi – bo o nich mowa – nie są co prawda już młodym zespołem, bo istnieją od 2010 roku, ale ich muzyka wciąż jest świeża i nieznana szerszej publiczności. Ich największą siłą jest duża rozbieżność muzyczna i przemyślane, często satyryczne teksty. Brat Jordah z każdą swoją nową płytą, czy to w Flaszkach czy w Małych Miastach (jego drugi zespół), wyraźnie rozwija się pod względem producenckim. Wpadające w ucho, bardzo zróżnicowane i pomysłowe bity przykują do głośnika nawet rapowych sceptyków. Za to rozbudowane flow Króla, który w jednym kawałku potrafi kilka razy zwalniać, przyspieszać, śpiewać i melorecytować, jednocześnie tworząc idealną symbiozę z muzyką Brata, z pewnością zadowoli fanów tego gatunku.
Już od ich debiutanckiej płyty Kopę Lat było słychać, że nie chcą tworzyć zwykłego rapu. Jak na początkujących raperów mieli sporo niekonwencjonalnych pomysłów. Co prawda album jest utrzymany raczej w oldschoolowej stylistyce, ale są też punkowo wykrzyczane Kielon w górę, jazzowe Kopę lat, pastisz braggadocio – Szmal, hajs, kapusta, czy Jeden dzień z życia FiS, które przypomina słuchowisko radiowe i zawiera w sobie cztery różne utwory.
W szczególności chciałbym jednak polecić ich najnowszą i – moim zdaniem – najlepszą płytę Nareszcie. Typowo dla FiS album nie jest nagrany w jednej stylistyce – każdy kawałek kompletnie różni się od poprzedniego i pod względem muzyki, i flow. Zresztą w utworze Armia sami mówią o tym, że nie warto kurczowo trzymać się jednego stylu.
Album otwiera energiczne Musi się dać. Tytuł mówi sam za siebie. Kawałek swoim tekstem i rave’owym bitem namawia do wzięcia się do roboty, bo inaczej „nie spojrzysz w selfie sobie sam”. Największym bangerem tej płyty jest zdecydowanie Gin i tonic z jego imprezowym bitem i tekstem o tytułowym drinku. Król lubi też pisać kawałki o bohaterach swoich ulubionych filmów. Na płycie Chyba na pewno padło na Vincenta Vegę i Mię Wallace z „Pulp Fiction”. Tym razem w kawałku Hunter Thompson opisał przygody Raoula Duka i jego kumpla Dr Gonzo z filmu „Las Vegas Parano”.
Nie brakuje też utworów będących subiektywnym i satyrycznym spojrzeniem Króla na rzeczywistość. W Wiedzą więcej wyśmiewa fanów teorii spiskowych, a w Za ciasne panoszące się wśród współczesnej młodzieży uwielbienie sneakersów. Za to sielankowe Życie zajebiste to ironiczne ukazanie prawdy o Instagramie.
Flaszki i Szlugi nie patrzą na to co wypada, a czego nie wypada mówić. Głośno wyrażają swoje – często kontrowersyjne – poglądy. Są typowymi indywidualistami. Dla niektórych ich muzyka może być zbyt wymagająca, ale to nie zmienia faktu, że FiS znaleźli dla siebie „miejsce gdzie top 3 jest tylko jeden”.
Błażej Grabowski
grafika : Klara Rozpondek