Powszechnie uważani są za prekursorów nurtu ,,dzieci kukurydzy” – depresyjnych dzieciaków w dredach grających ostrą muzykę, śpiewających o samodestrukcji i śmierci. Mówią też, że to jedni z ojców nu – metalu. O kim mowa? O zespole KoRn, z którego wokalistą Jonathanem Daviesem udało mi się porozmawiać w czeskiej Pradze.
– Jak Ci się podoba Praga?
– W zasadzie to niewiele z niej widziałem. Ostatnio podróżujemy dosłownie z koncertu na koncert i po prostu nie mamy czasu na głębsze poznanie. Pamiętam natomiast koncerty w Pradze – zawsze były bardzo udane.
– Jesteście znani z mocnych kawałków, agresywnych aranżacji, a tu nagle na rynku pojawia się Wasz album unplugged. Skąd ta zmiana?
– Nie wiem. To chyba siedziało w mojej głowie i rosło, rosło, aż nagle pojawiła się możliwość nagrania takiej płyty. I wyszło. Może to obłędny eksperyment, ale może też w pewnym sensie przerysowuje nasze teksty i pozwala inaczej spojrzeć na to, co w nich przedstawiam.
– Teraz gracie z Ozzym, później występujecie już solo. Nie wkurza Cię to, że nie jesteś gwiazdą wieczoru tylko suportem?
– A czemu, miałoby mnie to wkurzać? Byłbym głupi, jakbym się wkurwiał o to, że gram koncert. Gramy z Black Label Society Zakka Wylde’a i Ozzy’m i jest w porządku. Wszyscy się lubimy i szanujemy.
Nie myślałeś o jakimś solowym projekcie?
– Ciągle o takich myślę. Przepływają mi przez głowę, gdzieś tam są. Pieprznięte, ale są. Zresztą, nawet nasza muzyka to tak naprawdę solowy projekt każdego z nas. Każdy coś swojego tam realizuje i każdy może powiedzieć, że KoRn to jego solowy projekt. Ale nikt nie może pociągać za sznurki.
Niedługo zagracie w Polsce. Czego możemy się spodziewać 6 lipca?
– KoRna. Prawdziwego i mocnego. Nie damy wam wytchnienia. Mówię Wam, nie przeżyjecie tego koncertu.