Po roku używania (uważanego powszechnie za przyzwoity) telefonu z dotykowym ekranem nasuwa mi się jeden wniosek: w materii komórek cywilizacja wykonała krok w tył. Dlaczego tak uważam?
Zaraz się dowiecie. Najpierw jednak zaznaczę, że nie jestem totalnym hejterem – kilka zalet w dotykowcach znalazłem. Na dużym ekranie łatwo przegląda się internet, zdjęcia, filmy, a także wygodniej korzysta się z GPS. Ponadto smartfony najczęściej wykorzystują do swojego działania skomplikowane systemy operacyjne, jak Android – dzięki temu do pamięci możemy ściągnąć tysiące (także darmowych) aplikacji, które potrafią znacznie rozszerzyć funkcjonalność telefonu. Wśród nich są naprawdę wciągające gry – jak naparzanie ptaszkami w zielone świnki – które bez ekranów dotykowych nie byłyby już tak fajne. Smartfony to małe komputerki, które łatwo dostosować do swoich potrzeb.
Problem pojawia się wtedy, kiedy telefon dotykowy ma być po prostu telefonem. Co z tego, że bajerów jest sporo, skoro w komórkach dotykowych, przede wszystkim w tych z wyższej półki, pojemność baterii wystarczy na 1-2 dni pracy, a przy częstym użytkowaniu nawet mniej niż dobę (tu muszę obronić przed sobą swój telefon, który bez problemu umie przetrzymać zadowalające 4 dni).
Kolejną sprawą jest pisanie SMS-ów: wygoda korzystania z wirtualnej klawiatury jest raczej wątpliwa – rozwiązaniem mogą być hybrydy klawiatur fizycznych z ekranami dotykowymi, ale raczej takie telefony są drogie.
Nie rozumiem też, dlaczego twórcy dotykowców rezygnują na ogół z przycisków słuchawek. Ktoś do mnie dzwoni w zimie, ściągam rękawiczkę z przemarzniętej dłoni, suwam palcem po ekranie, nic się nie dzieje. Chucham na palec, macham jak głupi palcem – nic się nie dzieje. I tak już nieważne, bo przestał dzwonić.
Poza tym mój smartfon (wiele innych modeli też, jak słyszałem od znajomych) nie reaguje często prawidłowo na dotyk, nawet w niezimowych warunkach. Objawia się to tym, że o drugiej w nocy zamiast do kumpla, z którym miałem się skontaktować, wybiera się numer do jakieś innej osoby, smacznie śpiącej w łóżku – mimo że nacisnąłem numer kumpla. Dopiero po usłyszeniu przemęczonego i zirytowanego głosu orientuję się, że chyba coś poszło nie po mojej myśli.
A więc: wirtualna klawiatura jest do bani, w zimie to w ogóle możecie do mnie nie dzwonić, bo mnie wkurzycie, a jak do kogoś zadzwonię w środku nocy, to pozwalam się wyżyć na moim telefonie. Co jeszcze zostało?
Został deser – wytrzymałość. Dotykowce dzielą się według mnie na dwie grupy: 1) na te, które spadły i mają pękniętą szybkę oraz 2) te, które w najbliższym czasie spadną i będą miały pękniętą szybkę. Nikt nie wymaga od telefonu solidności nokii 3310, ale kurde – czy smartfony nie powinny być ciut bardziej wytrzymałe? Nie ukrywajmy, nawet komuś, kto na ogół dba o przedmioty, raz na rok spadnie komórka. Jeśli był to dotykowiec – na 90% będzie miał potłuczoną szybkę. Wiem, o czym mówię – po dwóch tygodniach od kupna, mój telefon wyślizgnął się z dłoni, przeleciał jakiś metr i wylądował głucho, ekranem do dołu, na chropowatym betonie. Ale – muszę przyznać, że mimo pęknięć, działał dalej. Po naprawie (prawie 200 zł…) kupiłem sobie do niego rozkładany pokrowiec, który wygląda, hm, jak etui na klucze dla starszej pani.
Dobrnąłem do końca moich narzekań. Już widzę, jak niektórzy mówią „ej, Paweł, to prawda, że dotykowe mają wady, ale można się przyzwyczaić”. Do makaronu z keczupem codziennie na obiad też można.
Paweł Wojciechowski