Magazyn 

Rozmowa: Anja Orthodox – „Zdolny urwis”

Wokalistka grupy Closterkeller. Niebanalna kobieta – „Dość silnie przechodziłam okres buntu, potężnie dawałam czadu, nie raz doszło do poważnych przegięć”. Matka. O tym wszystkim i o tym, jak szalała na deskach teatru rozmawiałem z Anją Orthodox przy okazji jej solowego koncertu w klubie „Od zmierzchu do świtu”.

– Właśnie koncertujesz ze swoim solowym projektem. Opowiedz o nim.

– Przede wszystkim jest to muzyka, która jest moja od początku do końca. Sama pracuję nad utworami; układam je w domu i rejestruję na komputerze; niekiedy wspieram się gitarzystą. Główną rolę odgrywają tutaj brzmienia syntezatorowe i samplery, na których używam dużo instrumentów orkiestrowych np. fortepianu. W efekcie wszystko brzmi bardzo delikatnie. Ogólnie mówiąc jest to moja poboczna działalność, w której czuję się super, bo jestem taką Zosią – samosią i nikt mnie nie ogranicza przy tworzeniu tej muzyki. Później tylko dodawane są gitary, na których brzmienie również mam wpływ – decyduję co, jak i w którym miejscu.

– Planujesz nagranie płyty z tym materiałem?

– Płyta niby jest w planach, bo to logiczne, że byłoby fajnie wydać to na płycie, ale już od pięciu lat nie mogę się zebrać, żeby tą płytę jakoś nagrać. Ciągle mi coś wchodzi w paradę. Najczęściej jest to mój rodzimy zespół, Closterkeller, który jest dla mnie ważniejszy. Jednak może kiedyś taki album się ukaże, choć skoro nie udało mi się tego zrobić od pięciu lat, to nie chce niczego deklarować, bo po prostu nie wiem, kiedy coś z tego wyjdzie.

– Mówisz o komputerach. Wszyscy wiedzą, ze masz bzika na ich punkcie. Powiedz, skąd się wzięła ta fascynacja?

– Ano mam bzika, mam. Komputery to moja pasja na równi z muzyką, idą dokładnie łeb w łeb. A skąd się wzięła? Zaczęło się piętnaście lat temu, kiedy kupiłam pierwszy komputer. Pierwsze dwa lata grałam, jak wszyscy, ale później moje ambicje poszły dalej i zaczęłam się interesować tym, co jest w środku, jak to działa i zaczęłam zgłębiać wszelkie inne zagadnienia. Teraz jestem już dość biegła w komputerach, nie jestem profesjonalistką, ale parę lat temu pracowałam nawet w firmie komputerowej jako serwisant. Rzuciłam muzykę dla komputerów i radziłam sobie bardzo dobrze. Teraz wszystkim znajomym składam i naprawiam komputery Czasami jestem tym wykończona i nawet nie mam czasu na własne życie, bo wszystkim się dookoła psują komputery. Po prostu koszmar.

– Wiele młodych osób, zwłaszcza dziewczyn w wieku 13- 19 lat, uważa Cię za autorytet dlatego, że odnajduję siebie w Twoich tekstach. A ty jak wspominasz ten czas, kiedy byłaś nastolatka?

– Nie tylko do dziewiętnastego roku życia, te starsze niekiedy też się odnajdują. Powiedziałabym, że nawet do dwudziestego piątego. Później zaczyna się ,,okrzepnięcie” charakteru i znajdywanie swojej życiowej ścieżki. Natomiast nastolatką byłam niespokojną. Byłam czasem rozchwiana, byłam taka ,,do przodu”. Przy tym zawsze konkretna i zdecydowana, wiedziałam czego chce. Dość silnie przechodziłam okres buntu, potężnie dawałam czadu, nie raz doszło do poważnych przegięć, ale mimo wszystko byłam mądra. Zawsze uważali mnie za inteligentną. Walnięta, ale nie głupia.

– Taki zdolny urwis?

– Dokładnie.

– Masz nastoletniego syna, Adama. Czym zatem dla Ciebie jest macierzyństwo?

– Przede wszystkim macierzyństwo to spełnienie życia. Jest to podstawowa rzecz w życiu człowieka, bez niego traci ono siedemdziesiąt procent wartości. Rodzicielstwo zmienia człowieka. Zaczyna się żyć dla kogoś, a nie tylko dla siebie; odkrywa się zupełnie inne lądy emocjonalne. Szczerze mówiąc chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko i myślę, ze niedługo będę je miała.

– Masz już plany, jak będzie miało na imię?

– Oczywiście Ewa. Gorzej jak będzie synek, ale już z moim chłopakiem ustaliliśmy, ze dziewczynce imię dam ja, a chłopcu on. Swoją drogą Adam miał na początku być Ewą.

– Pamiętasz swój pierwszy kontakt z muzyką?

– Nie, nie pamiętam. Mam wrażenie, ze zawsze miałam z nią kontakt. Już jako dziecko śpiewałam piosenki, a później, jak już byłam tym zdolnym urwisem, słuchałam muzyki do opętania. Masakra nastąpiła jak odkryłam new wave i te wszystkie klimaty, co teraz nazywają się gotykiem. Wtedy już wsiąkłam w to na maksa . I tak zostało. Zawsze czułam w sobie muzykę, ale nie wiedziałam jak ją z siebie wydobyć. Na szczęście miałam chłopaka – wokalistę – który mnie zachęcił do śpiewania. Jednak najpierw chciałam grać na bębnach, choć nie miałam w tym kierunku talentu. Miałam poczucie rytmu i mam nadal, nawet bardzo dobre, bo już 18 lat działam na scenie; mam bardzo dobry słuch, ale perkusista ze mnie słaby. Jednak chciałam coś grać, choć o wokalu nie śmiałam pomyśleć, bo ile razy próbowałam śpiewać, to wszyscy powtarzali, że się nie nadaje, ze mam beznadziejny glos, że to kompletne dno. W końcu moi koledzy wymyślili, że założą kapelę i zaproponowali mi, żebym została wokalistką. Powiedziałam, że nie umiem śpiewać, a oni, że to nieważne. Pojechałam wtedy z koleżanką do mnie na działkę i powiedziałam jej co i jak, a ona kazała mi zaśpiewać. Popłynęłyśmy w jakieś zarośla, żeby nikt nas nie słyszał. Strasznie się wtedy wstydziłam. W końcu coś tam zaśpiewałam – Lady Pank, tego typu rzeczy. Darłam się strasznie i po jakimś czasie ona mówi: Anka, sorry, ale ty nie powinnaś być wokalistką. Zniechęcała mnie; wszyscy mnie tak zniechęcali, ale później mój chłopak, który sam bardzo dobrze śpiewał, powiedział, że mam potencjał, tylko muszę mądrze poprowadzić glos. Przecież na początku każdy jest do dupy. No i po jakiś czasie znalazłam zespół i zaczęliśmy coś tam rzeźbić. To był właśnie Closterkeller.

– Masz sobą udział w filmie pt. ,,O rany, nic się nie stało” Jak tam trafiłaś?

To należy całkowicie zbagatelizować, bo nie jestem aktorką, a to była jakaś epizodyczna rólka. Teraz nie pamiętam już, jak to było. Chyba chłopak mnie tam zaciągnął. Szedł na casting i mówi: chodź spróbujesz, bo szukają dziewczyn. I o dziwo mnie wzięli. Ale to był beznadziejny epizod, mówiłam może jakieś pięć zdań. Miedzy innymi ten film mi uświadomił, że na pewno nie mam talentu aktorskiego, po prostu nie nadaję się. Nie nadaję się do udawania. To dla mnie koszmar; nawet nagrywanie teledysków. Jak muszę odegrać jakąś najprostszą scenkę, to jest to dla mnie męka, Reżyserzy są podłamani, mówią, że jestem taka sugestywna na koncertach i w ogóle. Jak jestem sobą i śpiewam to potrafię taka być, ale jako aktorka nie. To po prostu tragedia; kupa doszczętna. Chociaż kiedyś, jeszcze Closterem, występowaliśmy przez rok w teatrze. Graliśmy zespół Hell’s Angels , który wchodził, grał i demolował wszystko wokół. Tam miałam prawdziwą rolę, musiałam być wulgarna i niesympatyczna, wszystkich odpychać i tak dalej. Nic tam nie mówiłam , ale grałam gestami. I to była w zasadzie rola mojego życia. Kiedyś jednak zrobiłam tam spore wrażenie. Otóż w spektaklu była scena w której aktorzy polewali się wodą. Za którymś razem wylali jej za dużo, a ja wbiegłam, poślizgnęłam się i przeleciałam przez pól sceny z krzykiem: kurrrwaaa! i puściłam dalszą wiązankę. Zapadła cisza, wszyscy się na mnie patrzyli. Wstałam i dalej kontynuowałam rolę. Kopnęłam jakiś stołek, zaczęłam bluzgać, czego nie było w scenariuszu. Bałam się, że mnie ochrzanią, ale potem aktorzy podchodzili i podawali mi ręce mówiąc: witaj w naszym gronie. To jest właśnie bycie aktorem. A ja się po prostu wkurwiłam. Innym razem kiedy byłam w tym teatrze taka chamska, przez scenę przebiegała jakaś aktorka. Biegła i strasznie się darła, więc kopnęłam ją w tyłek, bo wręcz się o to prosiła. Ta poleciała za kulisy, a potem podeszła do mnie i powiedziała, że byłam świetna. To była Daria Trafankowska. Ogólnie wychodzi na to, że im bardziej jestem chamowata, tym lepsza ze mnie aktorka.

– Pamiętasz swój debiut na scenie?

Pamiętam, to było jedno ze straszliwszych przeżyć w moim w życiu. To był pierwszy występ Closterkellera, graliśmy trzy utwory na Przeglądzie Młodych Zespołów. Ze zdenerwowania przed oczami kołysał mi się horyzont, a do tego kręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że zemdleje, a głos miałam, jakbym wisiała na szubienicy. Totalna żenada. W dodatku perkusista też był wtedy po raz pierwszy na scenie… Koszmarnie to wyszło.

– Teraz już nie odczuwasz tremy?

Od lat nie znam tego uczucia. Zresztą, jakbym po osiemnastu latach dalej się przejmowała tym, że wychodzę na scenę, to by znaczyło, ze się nie nadaje do tego, co robię. Bardzo szybko otrzaskałam się ze sceną, bo jestem osobą szalenie pewną siebie, ale jestem pewna siebie wtedy, kiedy mogę. Zawsze mówię muzykom, zwłaszcza wokalistom, kiedy mówią, ze się denerwują: stary, to zmień zawód. Twój zawód polega na wyjściu na scenę i ściągnięciu na siebie całej uwagi. Jeśli się w tym nie odnajdujesz, to się nie nadajesz. Ja zawsze sobie mówiłam wychodząc na scenę, że teraz moja kolej; potem stawałam i mówiłam sobie: ,,to ja, patrzcie na mnie”.

– Co jest według Ciebie najważniejsze w życiu?

Dwie główne idee, które mi przyświecają to dobro i miłość. Ku temu dążę, są to nadrzędne ideały, które są zarazem głównymi wartościami chrześcijaństwa. Natomiast ja dochodzę do tego inną metodą niż przez Boga i modlitwę. Jestem osobą niewierzącą, ale myślę, że mimo wszystko nie jestem osobą złą.

– Oddawałaś kiedyś krew albo brałaś udział w innej tego typu akcji?

Wielokrotnie chciałam oddać krew, ale strasznie się boje zastrzyków. Nawet zmobilizowałabym się i poszłabym, jednak zawsze kończyło się na dobrych chęciach i jest mi z tego powodu permanentnie wstyd. Cały czas mam zamiar oddać krew, chciałam też zgłosić się do banku dawców szpiku. Co więcej jak najbardziej jestem za tym, i powiedziałam o tym mojej rodzinie, że jeśli chodzi o organy po mojej śmierci, to niech wszyscy biorą, co potrzebują i będzie mi miło z tego powodu. Mam także takie wzloty ogólne, np. maniakalnie segreguję śmieci. Jest to u mnie posunięte do fazy wręcz maniakalnej – puszki, plastiki i szkło osobno, makulatura osobno,. Wszystko wrzucam do pojemników a także truję o tym wszystkim swoim znajomym, bo widzę, ile tego jest i to mnie przeraża. Martwię się losem naszej planety, staram się żyć jak najbardziej ekologicznie, staram się nie brać plastikowych toreb i popieram te wszystkie ekologiczne odjazdy, z których się ludzie się śmieją. A jeśli ktoś się śmieje, to patrzę na niego jak na półmózga.

Related posts

Leave a Comment