Kinga Dębska pokazała w Moich córkach krowach talent do tworzenia „feelgoodowego” kina, łączącego wdzięczny humor z szacunkiem do podejmowanego tematu. Nie można odmówić reżyserce pewnej lekkości – w jej rękach fabuły zarówno Moich córek krów, jak i Zabawy Zabawy nie stają się zupełnie przytłaczające. A mogły by. Gdyby były reżyserowane przez Smarzola.
Zabawa Zabawa, choć niepozbawiona wad, jest kawałem solidnej roboty, zwłaszcza na poziomie scenariusza. Na początku filmu poznajemy Magdę (córka reżyserki, Maria Dębska). Pojawiła się na obiedzie u rodziców, ale ewidentnie nikt tego rodzinnego zbliżenia nie przeżywa z przyjemnością. Wieczór postanawia więc odreagować w nadwiślańskim lokalu, który o świcie odwiedzają niebezpieczne drapieżniki płci męskiej.
Dorota (Agata Kulesza) to prokuratorka, którą przy zmysłach utrzymuje jedynie wino wlewane w siebie podczas zawodowych rautów. W jednej ze scen widzimy jak wjeżdża na podwójnym gazie do przejścia podziemnego. „Bardzo mnie to wszystko zestresowało” powie później swojemu mężowi Jerzemu (Marcin Dorociński). Nic jej nie grozi, bo immunitet ją chroni.
Teresa (Dorota Kolak) jest profesorką chirurgii, która po otrzymaniu nagrody za osiągnięcia w pracy kończy świętowanie w „Lisiej Jamie”. Tam świetne cameo ma Marian Dziędziel (wg napisów końcowych jest on malarzem, ale jak dla mnie był on profesjonalną ćmą barową), który dzieli się maksymami o czystej, która „najlepszego świra daje”.
Wszystkie trzy wątki dobrze ze sobą współgrają, rozwijają się w podobnym tempie, dzięki czemu widz stopniowo zostaje zanurzony w atmosferze bezsilności i toksyczności uzależnienia od alkoholu. Choć Dębska wstawia co rusz jakiś subtelny element humorystyczny, to jednak przez większość filmu mamy tu do czynienia z ostrożnym podejściem do tematu.
Dębska rozumie, jak skomplikowanym zjawiskiem jest alkoholizm, i podchodzi do niego z dużym wyczuciem i empatią. Pokazuje bezradność swoich bohaterek, a także bariery, które nie pozwalają im pokonać swojego problemu. Nie ma tu patosu i ckliwości jak na przykład w Bez obaw, daleko nie zajdzie. Jest tu sporo miejsca na ludzką tragedię, która może w naturalny sposób rozwinąć się przed oczami widza. Nie ma tu epatowania widza cierpieniem, czy nachalnych tablic z napisem „Płacz teraz”.
Szkoda tylko, że silne występy aktorskie, i ciekawe pomysły reżyserskie zostają tradycyjnie dla polskiego kina podminowane miernymi dialogami. Momentami brzmią one jak szkice, które ktoś zostawił w scenariuszu, by później dopracować by nie stały się banalnymi wymianami informacji. Otwierająca sekwencja trochę wygląda tak, jakbyśmy mieli do czynienia z ekranizacją memów o tym, że wigilie są słabe, a rodzice pytają ciągle o to, czy bohaterka ma już swojego chłopa.
Nie sposób jednak wrócić do porównań do Smarzowskiego, bo Dębska w duchu podobnym do reżysera Domu Złego stara się za pomocą wielogłosowego scenariusza nakreślić szerszy obraz świata jako zamkniętego systemu, który chroni ludzi z pozycją i dokopuje tym słabszym. Jednak o ile dla Smarzowskiego taki system to jedynie cykliczne powtarzanie się zła, które koniec końców na dno ściągnie nawet tych najpotężniejszych, o tyle z Zabawy Zabawy objawia się nieco inny obraz świata. Równie ponury, a może nawet bardziej populistyczny – ci na szczycie cierpieć będą najbardziej, a na wyciągniętą rękę i ratunek zasłużą i zareagują jedynie ci na dole.
Ocena: 7/10