„Mam tę moc!” – ta piosenka do dziś śpiewana przez miliony dzieciaków, które pokochały Elsę, Annę i tego nieznośnego bałwana Olafa. Ja też ich bardzo polubiłem i dlatego byłem ciekawy, czy druga część będzie miała tę samą moc co pierwsza. Odpowiedź: nie ma tej samej, ale i tak ją bardzo lubię.
Elsa i Anna przewodzą ludowi Arendelle, który żyje w harmonii i spokoju. Niestety sytuacja staje się dramatyczna w momencie, w którmy Elsa zaczyna słyszeć śpiew, który prawdopodobnie dochodzi z opuszczonego, spowitego wieczną mgłą lasu. Anna, Kristof i Olaf wyruszają z nią w podróż, która ma uratować ich kraj.
W jednym „Kraina Lodu 2” poprawia część pierwszą – nie ma w niej słabego, nudnego villaina jaki pojawił się w jedynce. Niestety reszta pozostaje swoistą powtórką z rozrywki i odcinaniem kuponów od formuły, która zagrała w oryginale. Pytanie jest takie: czy dało się zrobić coś oryginalnego, zachowując charakter postaci i typ narracji musicalowej, która została zaproponowana w pierwszej części? Wydaje mi się, że nie i dobrze, że Jennifer Lee i Chris Buck nie robili tego na siłę. Mając w ręce parę wyśmienicie napisanych bohaterek, z kilkoma postaciami na drugim planie (Olaf! Sven <3), można było pójść po linii najmniejszego oporu i tak trochę zrobiono. Nie mam jednak nikomu tego za złe z prostego powodu – to się po prostu ogląda, ta fabuła płynie, relacja między siostrami została jeszcze bardziej pogłębiona.
Dodatkowo nie sposób przejść do porządku dziennego nad tym jak „Kraina Lodu 2” jest zrealizowana – maestria najczystszej postaci! W aspektach technicznych animatorzy Disney są, mówiąc kolokwialnie, nie do dotknięcia. Z niebywałą przyjemnością patrzy się na ten piękny, kolorowy, monumentalny świat, w którym wykorzystano parę tak genialnych pomysłów (wspomnienia w formie rzeźb lodowych – wow!), że ręce same składają się do oklasków.
Piosenki nie są w tej części tak dobre, jak to było w oryginale. Robert Lopez i Kristen Anderson-Lopez trochę chyba wystrzelali się już z pomysłów, szczególnie, że „Let it go” jest klasykiem, który wyszedł poza ramy szeroko pojętej „piosenki z Disneya” – to jest po prostu kultowa piosenka, której sława przerosła film. W „Krainie lodu 2” żadna z piosenek takiego potencjału nie ma, choć małżeństwo Lopezów próbowało taką ewidentnie stworzyć. Jednak „Into the unknown”, jak pewnie będzie nominowana do Oscara, aż takiego impaktu kulturowego mieć nie będzie.
„Kraina Lodu 2” to powtórka z rozrywki, ale nie w formie odgrzewanego kotleta, a bardziej smacznego obiadu u babci, który jedliśmy co sobotę. Powrót do tego świata to wielka przyjemność. Jak widać nie tylko dla najmłodszych.