Postawmy sprawę jasno. Nie było chyba takiej osoby, która patrzyłaby na PROJEKT Misfit z wysokimi oczekiwaniami. Celowo nie użyłem słowa “film”, bo “Jestem M…” to bardziej zorganizowane i wykalkulowane przedsięwzięcie biznesowe, niż pełnoprawne dzieło kinowe. Kopię tego obrazu, z prawie identyczną fabułą zostały zrealizowane w Niemczech, czy w Holandii. Różnica polegała na tym, by w rolach głównych obsadzić lokalnych celebrytów internetowych. Skoro już wiemy, czym jest PROJEKT M., zadałbym jeszcze jedno pytanie… Dlaczego w ogóle ktoś zdecydował się umieścić “najbardziej cool film dla nastolatków” na ekranach kin?
Nie mówię tego jedynie z czystej złośliwości, ale rzeczywiście nie widzę sensu obecności tej historii na dużym ekranie. Znacznie bardziej odpowiednim miejscem byłby YouTube (nie mówię, tego w kontekście zysku, bo to oczywiste, że większe przychody będą z dzieci odwiedzających multipleksy). Realizacja “Misfit” o wiele bardziej przypomina lichej jakości “superprodukcje” kanału Kuby Post crossującym się z tiktokerami. Fabuła ma formę luźno porozrzucanych, kilkuminutowych scenek, które zakończone niezbyt wyszukaną pointą prowadzą do finału. Julia Morska przeprowadza się ze Stanów Zjednoczonych do Polski. Trafia do nowej szkoły, w której musi znaleźć nowych przyjaciół, a gdzieś na horyzoncie majaczy szkolne Mam Talent. Żenujące i nie śmieszne skecze oprawione są w duże ilości emoji i kolorowe ilustracje (ze stocka?). Jakby tego było mało prawie każdemu gwałtownemu ruchowi towarzyszy odpowiadający mu dźwięk. Obrót głowy – świst, bęc – upadek ze schodów, albo oczywiście obowiązkowy odgłos puszczanych gazów. Użycie tak wyrafinowanych środków wyrazu naprawdę utwierdza widza we wrażeniu, że ogląda on youtubowy skecz… z 2014 roku.
Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jestem w targecie. Idealnym odbiorcą jest osoba kilka lat młodsza, płynnie poruszająca się w świecie obecnych celebrytów Tik Toka i innych mediów społecznościowych. Cała kampania była poprowadzona idealnie w ten sposób, by informacja o tym filmie dotarła do zainteresowanych . Ale czy po seansie subskrybenci kanału Sylwii Lipki, Nanami Chan i Mateusza Ciawłowskiego wyjdą z kina zadowoleni? “Misfit” na pewno dostarczy rozrywki z oglądania swoich idoli na dużym ekranie przez tak długi czas. Nie chcę zabrzmieć tu jak ignorant, ale bardzo prawdopodobne, że gdy ja czekałem całe moje krótkie życie, by Robert DeNiro, Al Pacino i Joe Pesci spotkali się na jednym ekranie, tak młodszym bardzo zależało, by podziwiani przez nich celebryci znaleźli swoje miejsce w jednym projekcie. W obsadzie znalazł się również Tomasz Karolak, który postanowił utrzymać ten sam niski poziom aktorstwa, jaki prezentuje od lat. Mimo wszystko, nadal czułbym się dotknięty jak bardzo reżyser polskiej adaptacji Marcin Ziębiński, traktuje mnie jak idiotę. 52-letni reżyser ma zerowe wyczucie dzisiejszej młodzieży. Wydaje się być absolutnym laikiem, który nie ma pojęcia, jak zachowuje się (nawet stereotypowa) młodzież w szkole i social mediach. Najlepszym przykładem grafomanii jest wiadomość na skypie, którą wysłała przyjaciółka z Ameryki do Julii Morskiej. Parafrazując, brzmi ona “Dzień dobry Julio, jestem już dostępna, możemy się połączyć”. Mała rzecz, ale bardzo rażąca w oczy. Przerysowanie postaci drugoplanowych wyszło nie tyle sztucznie, co nieznośnie irytująco. Jeszcze gorsze wydaje mi się być zakończenie, w którym następuje, pozornie pożądane, pokojowe zakończenie, ale nie wynikające z żadnego momentu poprzedniego filmu. Może ta decyzja była spowodowana, by nie stawiać, wcielającej się w rolę antagonistki Adrianny Kępki w złym świetle.
Product placement, nigdy nie był dla mnie problemem w odbiorze filmu (poza kilkoma wyjątkami z rodzimego podwórka). Tym razem dział marketingowy przeszedł sam siebie w braku jakiejkolwiek subtelności. Plush nie tyle występuje na tapetach telefonów komórkowych bohaterów, ale jest trzecioplanowym bohaterem scenek. Autentycznie jestem zdziwiony, kto uznał, że dobrym lokowaniem produktu będzie niczym nieuzasadniona scena, w której maskotka sieci telefonicznej wychodzi z toalety, puszcza bąka i rzuca niezbyt wyszukany komentarz. Taka forma reklamy jest dla mnie więcej niż niezachęcająca.
Jakkolwiek zabrzmi to dziwnie oczekiwałem po “Misfit” dobrej rozrywki, związanej z cichym szyderstwem z abstrakcyjnie głupiej fabuły. Ale ta satysfakcja zniknęła po pięciu minutach, a jej miejsce zajęło poirytowanie. Jestem wkurzony. Ten film był po prostu nudny. Misfit nie nadaje się moim zdaniem na ironiczny seans, bo wszystkie działa zostają wytoczone i wypalone po pierwszych 15 minutach. Mimo wszystko, Misfit jest prawdopodobnie pełnym sukcesem biznesowym. Zapełnił sale w pierwszym tygodniu premiery, zyskał rozgłos dzięki pomocy twórcom zaangażowanym w projekt, i gdyby spojrzeć w sekcje komentarzy filmów Sylwii Lipki został ciepło przyjęty. Nie zmienia to jednak w żaden sposób mojej oceny. „Jestem M.” to jedna wielka strata czasu