Dzisiaj. A przynajmniej tak się wydaje. Nie czuć w tym filmie żadnych oznak przyszłości. Bohaterka grana przez Amy Adams przychodzi na uczelnię – jest lingwistką. Już z początku widzimy oznaki otaczającego szoku. Co się stało? No więc: w dwunastu różnych miejscach na Ziemi pojawiły się statki kosmiczne. Są wątpliwości, ale po czasie definitywnie się dowiadujemy, że są to kosmici. Czego chcą? Po co przylecieli? Dlaczego akurat w tych miejscach? Pytania się mnożą. Główna bohaterka zostaje zwerbowana, by pomóc w całej sprawie. Jest coraz dziwniej. Adams odpowiednio oddaje zagubienie samego widza. Jeremy Renner jako naukowiec, który pomaga Lousie, Forest Whitaker jako pułkownik Amerykańskiej Armii – obaj także świetnie oddają pewne punkty widzenia. Warte do zapamiętania jest nazwisko operatora – Bradford Young w niektórych momentach robi tu rzeczy majestatyczne! Kamera jest zupełnie oddzielnym elementem; mastershoty nie tyle obserwują wszystko się dzieje, a raczej mają jeszcze bardziej nastraszyć widza. Jest w tym filmie przepiękna scena przylotu głównej bohaterki do bazy. Widok statku z bliska, przez okno, z helikoptera; przejście do planu totalnego – poetycki krajobraz ziemi zakłócony poprzez niepodobny do niczego statek. W tle intrygująca, a nawet dobijająca widza muzyka. Muzyka, która nie ma pokazać “epickości” sytuacji czy wielkości przekazu, muzyka uwypuklająca dziwność. A ten operator nadal leci! Trudne do opisania. Trudne do zrealizowania. Nad całą tą układanką panuje reżyser. I jaką my tutaj dostajemy reżyserię, ho ho ho! Denis Villeneuve wyrasta na giganta. O tym trzeba sobie szczerze powiedzieć.
Już za rok Villeneuve wypuści swój kolejny film, wielce oczekiwany sequel absolutnej klasyki kina S-F – “Blade Runnera” (1982). Będzie to rok 2017. W 2015 dostaliśmy thriller, z napięciem tak potężnie mocnym, klimatem w ogólnym rozrachunku obłędnie brudnym (Villeneuve jako jeden z niewielu w Hollywood potrafi coś takiego osiągnąć!) – mowa o “Sicario”. Filmie, który udowodnił, że wybór tego człowieka na stanowisko tak ważne, jak reżyser drugiej części “Łowcy Androidów”, był absolutnie sensowny! Wiadomo już jaką atmosferę potrafi stworzyć ten reżyser. Wiadomo także, że w scenariuszach, które sobie dobiera jest ogromny potencjał, a przede wszystkim siła tematu. Mimo wszystko jednak coś w tych historiach nie grało – błędy logiczne, głupoty czy niesatysfakcjonujące domknięcia historii. Teraz te problemy zniknęły – Villeneuve nakręcił swój najmocniejszy pod względem treści film. Panie i panowie, przemierzacie wysnutą z podekscytowania recenzje “Arrival”!
Materiał źródłowy tej produkcji, to coś godnego podziwu. Nie czytałem “Story of Your Life” Teda Chianga, ale już sama puenta tej historii, przedstawiona w filmie…w jaki to mnie zachwyt wprawiło (wspomnę tylko, że Michał Hernes czytał oryginał i go wielce ubóstwia)! Zamknięcie, o którym wspominam, to przykład naprawdę dobrego kina – wyobraźcie sobie, że wszystkie, z lekka męczące swoją sentymentalnością, sceny nabierają nagle ogromnego sensu. Sensu takiego, że gdy tylko obejrzycie to po raz drugi, to zaczniecie płakać (a jak nie, to wiedzcie, że ja tak zrobię). Ponieważ jest to bardzo smutna opowieść. Momentalnie dostajemy tu istnie Malickową narracje, tylko, że Villeneuve robi to z ważnej sprawy – pokazanie stanu emocjonalnego głównej bohaterki, tak abyśmy przeżyli tę podróż razem z nią. Plot twist nie ma tutaj nas wprawić w osłupienie i niedowierzenie. Chodzi o zrozumienie – tak jak sama bohaterka zrozumiała. Tak jak ona cierpiała, tak ma cierpieć widz!
Zamknięte pomieszczenia, próby dążenia do rozwiązania, uczenie kosmitów naszego języka – wszystko snuje się powoli. Ale jakie to jest inteligentne i wyrafinowane! Villeneuve nie próbował zrobić pięknej błahostki. Skupił się na innym podejściu do tematu. Skupił się też na tym co zawsze – zadbaniu o siłę emocjonalną każdej sceny. Warstwa realizacyjna – ambientowy, istnie kosmiczny, bardzo minimalistyczny soundtrack tak dobrze się komponuje z piękną robotą operatorską i bardzo gładkim montażem. Spotkanie z kosmitami jest tutaj psychologiczną “rozkminą”. Kontekst polityczny też istnieje, ale najważniejszy jest człowiek. Tutaj dostaliśmy przemyślaną, humanistyczną wizję. Brakuje posmaku arcydzieła, ale jest to kino prawie perfekcyjne – klejnot jeżeli chodzi o poważne S-F w tym wieku! Amy Adams i cała ekipo na czele z reżyserem – po Oscary lecieć!
Ocena: 9/10
Jakub Zińczuk-Tarasewicz