Jakby źle ten podtytuł nie brzmiał – właśnie o to chodzi w Clemency, filmie który był wymieniany wśród kandydatów do Oscara za rok 2019. Chinonye Chukwu opowiada historię dyrektorki zakładu karnego, w którym przebywają skazani oczekujący na wykonanie wyroku śmierci.
Największe zainteresowanie reżyserka skupia na historii Anthony’ego Woodsa, którego życie wciąż uzależnione jest od decyzji gubernatora stanu – o prawo łaski walczy dla niego odchodzący na emeryturę, wyraźnie zmęczony życiem prawnik.
Gdyby to była typowa hollywoodzka historia, oczywistym byłoby, że gubernator skorzysta z prawa łaski, a Woods wyjdzie na wolności. Jednak sposób prowadzenia narracji przez Chukwu pokazuje, że jest to jednak film zdecydowanie mniej mainstreamowy, a przez trudniejszy do przewidzenia. W tym samym roku o Oscary bił się obraz o podobnej tematyce – Tylko sprawiedliwość z Michaelem B. Jordanem i Jamie Foxxem. Tamten film należałoby określić jako nieznośną, pretensjonalną i fatalnie napisaną propagandówkę, która przegrywa z Clemency w przedbiegach. Niestety nie oznacza to jednak, że pomysł Chukwu na tę historię do mnie trafił. Mam wrażenie, że próbowała ona w Clemency złapać zbyt wiele srok za ogon – z jednej strony mamy tutaj w pół kroku przedstawioną refleksję ogólną o karze śmierci. Z drugiej Chukwu chce nam pokazać życie szefowej zakładu karnego, której życie prywatne pozostawia wiele do życzenia. Niestety sposób jego pokazania także, bo nienajlepsze relacje z mężem, na które wpływa brak umiejętności oddzielenia życia prywatnego od pracy, to banał i nuda. Jeszcze w dodatku zaprezentowana chwilami w irytujący sposób, bo poprzez sny pani dyrektor, które są tak łatwym rozwiązaniem narracyjnym, że trochę ręce mi opadły.
Największy jest jednak problem z wątkiem Anthony’ego Woodsa, który zupełnie nie wiadomo gdzie zmierza. Chukwu chciała pokazać, że ma on na co czekać, jeśli wyjdzie na wolność, ale z drugiej strony zabrakło mi w tym realnych emocji i co najważniejsze tempa. Historia w Clemency, która nie obfituje w wydarzenia i zwroty akcji, jest opowiada niemożliwie ślamazarnie. Szanuję jej subtelność i brak hollywodzkiego zadęcia czy przerysowanych rozwiązań fabularnych. Ale ten autorski sznyt nie może zastąpić podstawowej filmowej roboty – jeśli zanudzimy widza na śmierć, to nawet najlepsze intencje i ciekawy temat nie pomogą. Ani aktorzy, którymi Clemency stoi – to dzięki nim, szczególnie wspaniałej Alfre Woodard, nie chcemy wyłączać tego trudnego, chwilami męczącego seansu. Niestety oni też pokazują najlepiej, jak dobre powinno być to kino. Przez to tym bardziej jestem rozczarowany.